Zawsze zastanawiałam się nad fenomenem Annówki. Co chwilę ktoś informował o przebytym, albo zbliżającym się wydarzeniu właśnie tam, co więcej najczęściej miejsca na seminaria rozchodzą się niczym ciepłe bułeczki. Każdy wracał zachwycony, pełen dobrej energii i sił witalnych 🙂 Zastanawiałam się jak to możliwe – skoro to jest miejsce, gdzie jest pokaźne stado (wataha pierwotniaków + silna grupa True Story) i psy dojeżdżające wszelkiej maści i ras. Wszystko to w jednym domu, pośrodku niczego 🙂 O co chodzi tym hordom psich fascynatów? Czy to naprawdę takie wspaniałe miejsce, czy tylko przemijająca moda? O tym będzie w dzisiejszej notce.
Po mocnych przemyśleniach, rozmowach i perturbacjach po drodze na tą chwilę zawiesiłam moje obidjensowe zapędy na kołku, na rzecz czynności, która sprawia mojemu psu najwięcej przyjemności. W związku z tym postanowiłam nieco spiąć fundusze i wybrać się na jeden z annówkowych obozów dla (jak myślałam) początkujących. Ze względów prozaicznych – urlop w pracy – musiałam zmienić termin z sierpniowego na majowy, wyczekałam moment, w którym proponowano zapisy na wydarzenie…i udało się! Marta zaproponowała uczestnikom przyjazd wieczorem w przeddzień obozu, dzięki czemu mogłam na spokojnie się zapoznać z zasadami obowiązującymi w domu (bezwzględne zamykanie bramek, sprzątanie po swoim psie). Balu dostał swój barfny posiłek, z którym z emocji rozstał się na kafelkach przed kuchnią chwilę później 😛 Sama byłam mocno onieśmielona, bo wydawało się, że wszyscy się znają, na szczęście jeszcze tej nocy był z nami Pan Mąż, który ofiarnie nas podwiózł, dzięki czemu nabrałam trochę otuchy.
Poranek rozpoczął się o piątej rano, koncertem annówkowej watahy – tuż koło placu treningowego znajduje się ogrodzony teren, na którym królują siberiany (na marginesie – lubią mordować dyski, trzeba wziąć to pod uwagę podczas rzucania! Podczas naszego obozu zdarzyła się na szczęście tylko jedna brawurowa akcja ratowania dysku z kłów plastikożernego haskacza :)) Bal pierwszy raz słyszał tęskne zawodzenie, mocno to go zaniepokoiło, więc wpakował się do mojego łóżka. Potem było już gładko – porządny spacer w lesie, tuż przy stadninie koni. Po oporządzeniu psa zeszliśmy na fantastyczne śniadanie (tu kolejna składowa annówkowego fenomenu doskonałe posiłki przyrządzane przez Martę – piecze własny chleb /o matko, niebo w gębie!/, ręcznie wyciska soki, robi koktajle, sałatki, piecze ciasta, tworzy zapiekanki, ma KOSTKARKĘ DO LODÓW….). W pokojach najczęściej jest po kilka psów, ważne więc, żeby pies znał koncepcję klatki. Akurat ja mieszkałam z przesympatyczną rodzinką, która dopiero co wybierała się po pieska, więc Balu miał luz blues w swoim pokoju 🙂
Potem zebraliśmy się na polu i naszym zadaniem było pokazanie swojego poziomu zaawansowania. Po pierwszych dwóch osobach, które się pokazywały miałam ochotę wziąć swój dysk i wykopać sobie dziurę, w której chciałam przycupnąć na czas obozu, albowiem byłam pewna, że są to również osoby tak początkujące jak ja, dopiero około 3 dnia dowiedziałam się, że to są już zawodnicy 😛 W każdym razie wyszłam, Baloo robił co mógł, żeby uratować nam twarz, zeszłam i zagryzałam paluchy ze wstydu co usłyszę potem.
Następnie mieliśmy rozgrzewkę według Pauli (jeśli kiedyś mieliście okazje być na rozgrzewkach tego człowieka, teraz możecie drżeć podwójnie, gdyż koleżanka P. właśnie rozgościła się na kolejnym AWFowskim kierunku – tym razem na swoim celowniku ma wychowanie fizyczne)! Następnie Aga wprowadziła nas w cudowny świat rzutów dystansowych (nope, nein, dystansowym zawodnikiem niebede). A potem było omawianie naszych zespołów.
Wbrew moim obawom (serio, aż mi się trochę przewracało w brzuchu) nie było tak źle:) Co prawda gdy prowadzący zaczynają twoją ocenę od “Na początku musisz wiedzieć, że nie lubimy aussików, a już do merle mamy wybitne zastrzeżenia, dlatego tym bardziej doceń to, co ci powiemy…” można nieco stracić wiarę, jednak tak naprawdę potwierdziło się to co mówili inni – to jest pies urodzony do frisbee, ukierunkowany na frisbee, ze sprężyną w dupce, z możliwościami przeczącymi grawitacji, bez outrunów, ze świetnym drajwem i aportem, każdą szmatę uratuje, że jedyną jego słabą stroną jestem…ja. Po ocenach wzięliśmy pieski i rozpoczęliśmy trening.
Najbardziej stresowały mnie aktywności w parach, mini konkurencje (na przykład rzucanie floaterów do osoby po swojej prawej stronie, podczas gdy druga osoba z drużyny musi zrobić kółko dookoła całej grupy, a następnie wślizgnąć się pomiędzy nogami swojej pary i złapać dysk…:P), jednak dzięki Martynie (posiadaczce najpiękniejszego border koli smooth, najlepszej przyjaciółki Bala), która zachowywała olimpijski spokój podczas wszelkich karniaków nie było aż tak źle 🙂
Kolejne dni upływały według podobnego schematu – rano rozgrzewka Pauli (najmilej wspominam ostatnią, gdzie puściliśmy sobie fitness muzykę z auta i wyginaliśmy śmiało ciało w promieniach wstającego słonka, była mega moc!), potem pyszne śniadanie Marty wśród grona psiarzy (rzyganiowo-kupne tematy nikomu nie straszne!), następnie zajęcia z pieskami, krótka przerwa na naukę techniki rzutu, a potem znów wejścia z pieskami, przerwa, obiadokolacja zajęcia w podgrupach (czyli nasze wyjazdy z towarzyszką Kamilą B., do Biedronki i powroty z naręczem kocy, chodakami w ślicznych kolorach oraz żelkami na wagę), a wieczorem najczęściej zestaw piwko + ciacho + przeróżne planszówki czy inne integrujące gry.
Jeśli to dla Was nie brzmi wspaniale, to nie rozumiem Waszych kryteriów! 😛
Wielki szacunek mam do osób nie z owczarkami – Gosi i Magdzie, które wcale dzielnie sobie poczynały wraz z entlebucherem, który potrafił zrobić burrito nawet z eurablenda oraz mega uroczym spanieluchem 🙂 Widziałam pracę dziewczyn i upewniłam się, że na mojej drodze już tylko będą owczarki, pastuchy forever! 🙂 Naprawdę podziwiam Was, dziewczyny za taki nakład pracy!
Taki frizbi spaniello!
Goya – pies, który zagina eurablendy. W tle, w oknie balkonowym widać zarys sylwetki Bala, który łka i pluje na szybe (sorasy Marta!) bo to jeszcze nie jego kolej.
W międzyczasie zawsze była chwila na leniwe poopalanie się, pooglądanie miotowej siostry Lomo nie w obidjensowej akcji i porozczulanie się nad Berdziochem 😀 No i na przekopanie SKRZYŃ z zabawkami 😀 Oprócz tego spotkałam człowieka, który również na co dzień ma psa o mentalności Ru – trochę mnie to podniosło na duchu, że nie tylko ja mam taki móżdżek na stanie 🙂 Wszyscy uczestnicy obozu okazali się fantastycznymi osobami, naprawdę mam nadzieję, że i w przyszłym roku uda mi się wziąć udział w tym wydarzeniu. Serio, jesteście wszyscy super! <3
W ostatni dzień odbyły się mini zawody, część konkurencji opierała się na działaniu z psem, a część na podsumowaniu umiejętności, które posiedliśmy w trakcie trwania obozu. Po nich stwierdziłam, że nie ma co się nad sobą roczulać, tylko wziąć dupę w troki i brać się do roboty, do końca sezonu planuję w końcu zainaugurować w końcu start(y) w zawodach, nie ma lipy!
Jako, że fotografi zawsze nie ma zdjęć muszę podziękować towarzyszce Kamili B. za ofiarne trzaskanie zdjęć zmagań Bala ze mną 😛 To kilka naszych wejść overki i leg vaulty :
Podsumowując: już znam czar Annówki, podziałał i na mnie. Przede wszystkim fantastycznym przeżyciem jest przebywanie z chmarą ludzi dzielących tę samą pasję – siłą rzeczy musi być o czym rozmawiać 🙂 Do tego świetne jedzonko, niesamowita okolica, szczęście wymalowane na pysku mojego psa (zdarzyło mu się dwukrotnie symulować NATYCHMIASTOWĄ POTRZEBĘ WYJŚCIA Z POKOJU, tylko po to, żeby po wyjściu z domu stanąć przed bramą prowadzącą na plac treningowy – nieważne, że była to godzina 6:30 rano). Uwaga – jeśli jesteście przywiązani do telefonów komórkowych moja sieć miała wybitne problemy z łączeniem się na terenie Annówki – przypadek? 😛
Na deserek Wasza ziomalka hartczakra poleca się przy nauce flipów. PEACE! 😀
Byliście w Annówce? Jakie są Wasze wrażenia? A może dopiero planujecie się tam wybrać?
o tak 🙂 Annówka jest po prostu niezwykła! Tym bardziej się cieszę, że stała się po części moją psią rodziną :))) Pozdrawiam wraz Erą – miotową siostrą Berdoszka 😀
Ach to kłaniam się nisko! 🙂
Annówka jest zaraźliwa – fajnie, ze Ty też padłaś ofiarą tej choroby 😉
ps. pozdrowienia od Fibi dla Ru 😉
Oj to prawda! 🙂 Hahaha myślę, że gdyby dwa takie móżdżki spotkały się w jednym miejscu o tej samej porze to Wszechświat byłby wybuchnął 😀
Hihi. Mam nadzieję, że razem z Gambitem nie popsuję jeszcze bardziej aussikowego PR-u, kiedy przyjedziemy na sierpniowy Odlot. Moje frisbee ogarnięcie do najlepszych nie należy, a psa trudno mi ocenić – sprężyny w zadku na pewno nie ma, ale przynajmniej jest myślący i zmotywowany, więc może nie będzie tragedii. Obawiam się tylko kwestii piwka, bo jak to tak rozpijać nieletnich… 😛
Ja tam też się bałam, że będą sami nieletni, a nieletni byli w zdecydowanej mniejszości 🙂
Myślę, że na spokojnie obronisz oziki, bo niestetki ale sama wiesz, że w naszej rasie panuje chaos i emocje, mało który właściciel chce i potrafi się z tym użerać. To jest siłą rzeczy sport bazujący na popędach dlatego nie wszystkim przeszkadza dziki szał zwierza i walenie na oślep w człowieka – człowiek z obidjensowym nawykiem pod tym względem wygrywa, bo panuje nad tym – Devi była fantastycznym zaskoczeniem 😉 Co prawda akurat ja na Bala uważać nie muszę, bo on ogarnia swoje ciało znacznie lepiej niż ja swoje 😛 dzięki czemu mamy zminimalizowane ryzyko kontuzji spowodowane skakaniem na pałę (na palcach jednej ręki mogę policzyć lądowania Bala, które przyprawiły mnie o dreszcze, a u Ru…rąk by zabrakło:P) czy odlepienia nerki przy wwaleniu się ciałem we mnie. Co prawda od leg vaulta mam bliznę na wysokości talerza biodrowego, bo syn stwierdził, że udo nie wystarczy i nabierze pędu jeszcze z talii, ale cóż…ryzyko zawodowe 😛
Zresztą dziewczyny dopasowują naukę ewolucji indywidualnie do możliwości każdego psa, więc na przykład każdy zespół uczył się innych dog catchy, overów czy flipów. Myślę, że każdy myślący i zmotywowany piesek jest witany z otwartymi rękami 🙂
Może i bym się wybrała z Nikiem na ten zlot, ale że on jest całkowicie nie frizbowy, to mogę sobie tylko wyobrazić tamtą atmosferę. :p Co ciekawe, wszystkie vaulty, odbicia, skoki itp. uwielbia… schody zaczynają się z dyskami. :p
Annówka to chyba jakieś magiczne miejsce. Jeszcze nigdy nie słyszałam negatywnej opinni na jej temat. 🙂
Ale Annówka robi wszystkie aktywności – od frisbee, obedience, agility, mantrailing po sztuczki 🙂 Każdy może wybrać coś dla siebie 🙂
Miałyśmy jechać w te wakacje do annówki, ale niestety wylądowałyśmy na dalekim miejscu w liście rezerwowej, no cóż mój refleks pokazał na co go stać :D.
Oj niestety, Annówkowe miejsca rozchodzą się niczym ciepłe bułeczki, to prawda!
Hahahahah na ostatnim zdjęciu (pewnie przypadkowo) wyglądasz jakbyś pokazywała Sieg Heil! (Sory no, nie mogłam się powstrzymać 😀 )
Bardzo zazdraszczam tak wspaniałego spędzenia czasu i przyznam szczerze, że mimo, że jadę tylko na dwudniowe semi i to do Skoczowa, to i tak jestem co raz bardziej przerażona. Bo ja jedyne co umiem rzucić to roller i backhand (i to jeszcze jak wiatr nie wieje 😀 ) a ponoć też to dla początkujących 😀 O rany, rany! Nastraszyłaś mnie 😀
ee ale tu się nie ma czego bać! Serio! 🙂
zazdroszcze wam wyjazdu.. ja ajkos nie mgoe sie tam zebrac 😛
Też długo się nie umiałam zebrać, ale jednak moje żenujące rzuty wymagają utwierdzenia mnie w przekonaniu, że beznajdziejny ze mnie frizber i zawodów toto z tego nie będzie 😀
Z tego co wiem chyba jest jeszcze jakieś wolne miejsce na to semi, na które jadę (11-12.06) Spróbuj 😀
No bo droga ze Śląska tam jest konkretna niestety 😛