Zamówiona, świeżuteńka notka prosto spod klawiatury leci do Was! 🙂 Po noworocznym postanowieniu spięcia tyłka, po przełomie marcowym i decyzji o wzięciu się na poważnie za treningi dogfrisbee, zdecydowałam się w końcu na wystartowanie w naszych pierwszych zawodach. Padło na Dog Games Summer. Nie czułam się gotowa na złożony freestyle (plus kosmiczną widownie towarzyszącą tej imprezie), dlatego wolałam uderzyć w bardziej kameralne zawody. Oto nasze wrażenia!
Nocleg zaproponowała nam Magda od Fibi (white couch potato), za co jeszcze raz bardzo dziękujemy! 🙂 Wybrałyśmy się w doborowym towarzystwie – Agi i Reseta, oraz Angeliki i Comy. Przyjechałyśmy dość późno, więc machnęłyśmy spacerek dookoła bloku, żeby ziemniaki mogły zapoznać się z naszymi pieskami, następnie walnęłyśmy się na podłodze, Magda do poduszki czytała nam historie, od których rwałyśmy boki, wypadałyśmy co rusz z karuzeli śmiechu, a łzy radości ciekły nam po plecach – czyli wgłębiała się w perypetii ludzi takich jak my z kart “Chwili dla Ciebie“. W tak zwanym międzyczasie okazało się, że mój przeuroczy, koralowy kocyk z IKEA nie nadaje się do niczego – podczas nocnej drzemki (nie można tego nazwać snem:P) miałam dwa warianty okrycia: albo tylko stópki, albo ramiona. Obie części ciała na raz nie wchodziły w grę. Cała moja nocna gimnastyka przypominała zakrywanie słonia kocykiem dla niemowląt – dużo roboty, a efekty słabe.
Następnego dnia, rześkie i wyspane (hehehe) wyruszyłyśmy na zawody. Tego dnia miałam plan startować jedynie w SpeedWay (w sobotę miały miejsce jeszcze inne konkurencje – Dog Dartbee, Frizgility i Flyball), nie przeczuwałam jakiś wybitnych osiągów, szczególnie, że Baloo należy do wolniejszego z dwóch ciapków w naszym tandemie. Decyzję o wycofaniu Ru z zawodów podjęłam we czwartek – przekalkulowałam na chłodno sprawę: nocleg w obcym miejscu, wśród obcych psów, bardzo emocjonująca atmosfera samych zawodów – to mogło być za trudne dla rudego móżdżku. Może na jesieni wybierze się z nami – teraz co chwilę upewniałam się, że decyzję podjęłam słuszną. Dzięki temu niczym się nie stresowałam, a nasze wspólne przebywanie na zawodach sprawiało mi niekłamaną przyjemność. Najbardziej zaskoczył mnie Baloo – zachowywał się zupełnie swobodnie, wyluzowanie, wchodził na swoją robotę, uważnie odklepywał zadanie i wracał ze śpiewem na ustach. Zdecydowanie jest szołmenem, a atmosfera zawodów to woda na jego młyn – tylko spójrzcie:
Sam klimat zawodów zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie – czułam się tam jak na wakacjach. Poznałam w końcu na żywo wiele fantastycznych osób, które dotychczas kojarzyłam tylko z sieci – każdy psiarz wie, że w naszym kynologicznym światku ludzie figurują nierozerwalnie z przydomkami”Ania od Hixa“, “Natalia od Ginny“, “Monika od Korso“, “Aga od Reseta“, “Luiza od Heaven“Gosia od Baloo” – gdy nie ma przy mnie psa, staram się i tak przedstawiać moim “członem’, żeby nie wywołać niepotrzebnej dezorientacji 😛
Dla przykładu TA Ginny i TEN Bal, od jakiejśtam Natalii i Gosi 😀 Wspaniałe zdjęcie dzięki uprzejmości Natalii <3
Pierwszego dnia nasi towarzysze wymietli równo podium, a myśmy powolutku, pomalutku socjalizowali się przy stoiskach – upojne rozmowy z towarzyszką K. Buryn na temat zabawkoterapii, rozkminy jak nazwałabym kolor Issy (i to współczucie płynące wprost z serca dla odcieni karmelu, który spożywam). Zachwycanie się Ginką Turbinką, Morowym, chichuahuą robiącą footvaulty (w mikromini szeleczkach Hurrty <3), dotykanie i kontemplowanie kamizelki chłodzącej Ruffweara (jak tylko spłyną pieniądze – biorę!). Naprawdę wspaniale było pobyć z Wami wszystkimi! <3 Na szczęście dla mojego portfela stoisk wielu nie było, dlatego tylko objadłam się szaszłykami i ogórkami małosolnymi w mini barze znajdującym się na stoisku.Przyjemne słońce, miły wiaterek, kameralna atmosfera, woda do schłodzenia psów, jedzonko i chodzenie boso spowodowało, że poczułam się jakbym była na wakacjach. Bardzo na plus, wręcz fantastycznie! Wymarzone wydarzenie na debiuty.
Czy ktoś poznaje tego dżentelmena? 😀
Po zakończeniu zawodów wróciliśmy do Magdy, i w raz z Baloo zasnęliśmy jak kamienie na jej dywanie.
Po drzemeczce zostaliśmy zaproszeni na grilla wraz z noclegiem. Poznaliśmy Luizę od Pamira (męski odpowiednik Ru) i Heaven, Olę od Draco i Krzyśka od Beryla (cóż to za wspaniała hiena!). Niestety dla mnie odpadłam jak dziecko o mojej stałej porze, czyli o 23. Jak mówi ludowe porzekadło: starość nie radość, młodość nie wieczność 😛
Drugiego dnia, raniutko mieliśmy swoją konkurencję – Time Trial. W domu, na treningach i w Annówce wychodziła nam bardzo dobrze, odległość nie była dla mnie zaporowa, Baloo bardzo ładnie wraca, więc czasy oscylowały w okolicach 20 sekund. Dlatego postawiłam na tę konkurencję – wydawała mi się stosunkowo przyjemna dla debiutanta. Nie czułam tego, że jestem zestresowana, dopóki nie stanęłam na linii. Tym razem znów oddam głos do fanpage’a :
Reasumując – straciłam głowę i nie podołałam. W naiwności swojej byłam pewna, że skoro na co dzień potrafię radzić sobie ze stresem w pracy, to i taki stres nie zablokuje moich treningów. Niestety, okazało się inaczej. Tak jak napisałam – muszę jeszcze więcej czasu przysiąść nad rzutami, bo o ile na sucho przed startem wychodziło przyzwoicie, to po wejściu odpierdzieliłam taką manianę, że to cud, że w ogóle udało nam się zmieścić w czasie w którymkolwiek z przebiegów.
Niestety (albo stety) wyjście z sytuacji jest jedno – muszę więcej startować. Innej opcji nie ma 🙂 Szkoda tylko Baloo, który dwoił się i troił i tylko dzięki temu futrzakowi nasz występ nie stanowił totalnego obrazu nędzy i rozpaczy. Jestem bardzo szczęśliwa, że misio dał z siebie wszystko, robił co mógł, żeby uratować występ. Jest mi wstyd, że nie odwdzięczyłam się mu tym samym. Z szacunku do jego pracy zamawiam dyski i zbieram dupę w troki. Dzięki synu! 😛
Po naszym przykrym wejściu czekały nas jeszcze starty w dywizjach Speed Way (startujemy w A1). W sobotę Baloo pierwszy raz miał do czynienia z taką formą zawodów, a my dorabiałyśmy strategię działania i wypuszczania Bala. W efekcie poprawiliśmy wynik z sobotniego (42km/h na 44,7km/h). Oczywiście byłam mocno rozkojarzona i gdy wołano nas na ostatnie, trzecie wejście byłam daleko w…polu powiedzmy 😛 Toteż biegliśmy najpierw na start, potem biegliśmy przez bramki, a potem biegliśmy z radości, że tak fantastycznie poprawił czas. A wygląda na to, że potrafi jeszcze szybciej! 🙂
Dzięki fantastycznej organizacji już około 13:00 byłyśmy gotowe do powrotu do domu. Wtedy to flyballowcy zawładnęli Kaputami, a my obładowane ruszyłyśmy na Śląsk.
Podsumowując: uważam, że Dog Games to idealne zawody na debiut. Atmosfera jest kameralna, uwaga widzów rozprasza się na kilka konkurencji na raz, wszyscy są bardzo sympatyczni i pomocni. Jeśli tylko się uda, na pewno zjawię się na edycji jesiennej, i mam nadzieję, że do tego czasu będę miała więcej niż jeden start za sobą, uda mi się zaprezentować co tak naprawdę potrafi mój pies, gdy nie musi nadrabiać za nas dwoje.
Z mojego występu jestem bardzo niezadowolona, natomiast puchnę z dumy, że mam takiego o, Bala. On pociągnął cały przebieg, on się nie poddał, walczył mimo mojego początkowego braku wsparcia. Muszę dorównać poziomem do psa, no bo trochę jednak wstyd. Trzymajcie za nas kciuki i wypatrujcie na kolejnych zawodach! Nie gryziemy! 🙂
Byliście na Dog Games? Wybieracie się na edycję jesienną? A może macie jakieś miłe historie na temat Waszych debiutów, ku pokrzepieniu serc? 🙂
Ostatnie zdjęcie: “Baloo przepraszam, że ci to zrobiłam” 😉
A tak serio to pierwsze koty za płoty, najważniejsza jest dobra zabawa i towarzystwo 🙂 ja podczas pierwszego pokazu sztuczek cała się trzęsłam, na niedzielnym był mega luzzz. Jestem pewna, że z Tobą będzie podobnie. Luzik arbuzik i podium 🙂
PS Wciąż zachwycam się grafiką na Twoim blogu, boleśnie przypomina mi ona, że muszę co zrobić z tą swoją paskudną 😉
Praktyka czyni mistrza, to będzie motto tego lata! 😀 chyba hasztag aż zrobię 😀
Bardzo miło mi to słyszeć, gdyż nowy wygląd bloga podzielił Czytelników! 😀
Ale co podzielił? Dobrze jest, chyba że ktoś nie lubi łososiowego różu 😉 jest charakterystycznie i GIT.
Czytelników – na entuzjastów i marud 😀
To uczucie, ze Twój pies może być mistrzem, a Ty go ograniczasz jest tak paskudne, ale też mega motywujące! 🙂 Koniecznie muszę wybrać sie na wrześniowe DG! Pomacać Bala to jak wygrać 6 w Totka, a jak jeszcze będzie Ru, to normalnie milionowa kumulacja! ?
Hahaha <3 Ruby mówi, bardzo proszę, można mnie głaskać, a Baloo ma ten tryb jedynie na seminariach i zawodach 🙂
Jeny, jak ja go uwielbiam! Misio taki uśmiechnięty, piękny, kochany… internetowa, ozikowa miłość moja!
Zakochałam się w ostatnim zdjęciu “Psiepraszam synu, matka następnym razem postara się zmienić :p)
Bardzo pięknie dziękuję! Jest takim misiem miłym i kochanym, naprawdę <3 A zdjęcie jest pełne emocji, uwielbiam je!
Spoczi foczi 🙂 pamiętam jak z naszego debiutu wróciłam z kartą, na której pies był oceniony dużo wyżej niż player 😉
mimo wszystko ogromnie Ci gratuluję, bo w debiutach zazwyczaj walczy się ze sobą, a nie o wynik 🙂
Do zobaczenia na kolejnych zawodach! 🙂
Myślę, że jeszcze kilka startów będę ze sobą walczyć, nie będzie lekko! 😛 Ale nie sądziłam, że całość tak mnie sparaliżuje, szczególnie, że byłam wyluzowana niczym letnia bryza ogółem 😛
Z debiutami już tak jest, że czasami ma się po prostu pecha lub utwierdza w tym przekonaniu do tego stopnia, że to staje się mottem i nie chce odpuścić i tego najbardziej boję się w związku z naszymi wrześniowymi debiutami (rally-o, Top Speed Dog, wystawa), bo albo jestem w pełni skupiona, zmotywowana i bezstresowa albo niestety spięta aż tak, że nie ogarniam co się wokół mnie dzieje, co niestety, w naszym przypadku przelewa się na psa, a potem się tego żałuję.
Kilka typowo ,,debiutowych” postów przekonało mnie do tego, że mimo wszystko warto spiąć poślady i trenować regularnie, także ograniczając stres żeby jednak ten start miał ręce i nogi, bez zbędnego wpadania w życiową depresję. I mam nadzieję, że nam uda się tego uniknąć, bo mieć tego świadomość to już jedno, natomiast praktykować to w ciągu dalszym drugie.
Wielkie dzięki za taką dawkę motywacji, uff, zabieramy się do pracy! 🙂
“utwierdza w tym przekonaniu do tego stopnia, że to staje się mottem i nie chce odpuścić” bardzo mądre słowa! Mam wrażenie, że trochę zaprogramowałam się na porażkę, dlatego muszę popracować teraz nad swoim stosunkiem do całej sprawy, bo skazuje się na niepowodzenie 🙂
Warto, jasne że warto walczyć, sprawdzać się…dzięki temu nie ma poczucia wegetacji czy stania w miejscu:)
Bardzo się cieszę, że poczułaś się zmotywowana! To są wspaniałe chwile na blogu! <3
Baloo cudowny <3. Niestety tak to jest ze stresem, ale kilka startów i będzie lepiej! 😀
Hmm debiutów to my planować nie możemy zważając na Emetowe incydenty zdrowotne, ale bardzo zastanawiam się nad startem w Dog Divingu z Cielakiem. Jedyna moja obawa- czy skoczy do czystej wody :P.
Mnie DD też kusi, ale nie jestem przekonana, czy Baloo właśnie nie przestraszy się tej basenowej przestrzeni. Ale weekend na Warszawę mam zaklepany, więc nie pozostanie nic innego niż startowanie tam 😀
Widać, że sporty z Twoimi psami sprawiają Ci wiele radości i wkładasz w to całe serce ! Aż miło popatrzeć 🙂 Może też kiedyś zabiorę się za tego typu aktywności – na razie pozostają wystawy i bieganie z psiakami po lesie, ale ambicje mam większe! Trzymam kciuki za Was, dajecie czadu !
Haha na razie z tym czadem słabo było, ale wciąż ćwiczymy, nie ma lekko! 😀 Muszę się ogarnąć emocjonalnie po prostu 🙂
Spoko, Sidney na naszych debiutanckich zawodach w treibball w pierwszej konkurencji spierdzielił mi do piesków stojących za ringiem i nie szło go odwołać, w drugiej konkurencji było minimalnie lepiej 🙂
Także fakt, tylko praktyka czyni mistrza ! a Bal już jest mega ogarnięty i skupiony, to jest 80% sukcesu 🙂
pozdrówki
To prawda, dlatego nie startuję z Ru, bo wtedy obciążenie nie rozkładałoby się równo – najpierw ja muszę wyskillować jako zawodnik, żeby Ru mogła ze mną startować 😀