Wychodzenie ze strefy komfortu

img_0038
Aktem szalonej odwagi tudzież momentem przełomowym okazał się start na kolejnych zawodach po porażkowym debiucie. Emocje towarzyszące temu wydarzeniu były tego warte!

Zaczyna się prosto – coś Cię fascynuje, chcesz wiedzieć coraz więcej i więcej. W końcu decydujesz się – to ten czas, ten moment w którym rzucasz się na głęboką wodę – stawiasz pierwsze kroki, sprawdzasz, czy faktycznie to tak wspaniałe jak opisują inni. To pierwszy krąg, pierwsze sito. Potem są schody, coraz wyżej i wyżej. Trudniej i boleśniej z nich się spada. Pierwsze niepowodzenia to kolejny krąg, kolejne sito. Podołasz?

logo_kwadrat2

Wraz z coraz większym zaangażowaniem przychodzą również pierwsze sukcesy. Czy to wyjście na luźnej smyczy, czy pierwsze podium, czy “zwykłe” przywołanie. Tak naprawdę tylko Ty wiesz ile Ciebie to kosztowało, ile potu, krwi i łez. I na poziomie zero zdarzały się drobne potknięcia, ale z czasem udało się wyjść na prostą. Przed nami stoi otworem morze możliwości – zupełnie nowy, nieznany ląd, wolny od stresu. Fantastyczne wydarzenia, których wcześniej musieliśmy unikać, nowe zabawy, tereny do eksplorowania…świat stoi otworem. Mimo wszystko wiemy, że coś nas ogranicza, tkwimy w przyjemnej, kucykowej bańce mydlanej, ale troszkę musimy się pilnować, żeby nie popsuć wszystkiego wychodząc poza strefę komfortu.

13256503_738335756308674_1735595227048666918_n
Początki. Dłuuugie początki.

Co to takiego? To margines bezpieczeństwa, strefa, w której czujemy się pewnie. Znamy mechanizmy, wiemy co nas może (nie)zaskoczyć, na co możemy napotkać na swojej drodze. Swoje czynności wykonujemy machinalnie, jak automat. Wszystko jest proste i przewidywalne. Z czasem jednak czegoś nam brak. Nie bez kozery mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Większość z nas potrzebuje więcej, dreszczyk niepewności, drobnego niepokoju. Dzięki temu możemy się rozwijać – czy to jako przewodnik, czy zawodnik. Porażki są tak samo ważne jak sukcesy, uczą więcej. Często jest ciężko wyjść spod ciepłej kołderki samozadowolenia i puchatych sukcesów na chłód opinii publicznej, gorycz porażek. W tym wszystkim jednak tkwi magia i potęga, która upewnia nas, że naprawdę było warto, że inaczej nie można było zrobić. W takiej stagnacji tkwi jednak niebezpieczeństwo – z czasem głosik nawołujący do działania cichnie i cichnie…Tkwiąc w strefie komfortu nie narażamy się na ryzyko porażek i niepowodzeń, dzięki czemu żyje się przyjemniej i łatwiej. Dlaczego więc warto z czasem ją opuścić i stawić przed sobą nowe wyzwania? Po co to sobie robić, skoro nasz świat i tak jest pełen stresu?

dsc_0009
Zdjęcie dzięki uprzejmości Oli! 🙂

Głęboko wierzę, że tylko takie przesuwanie naszych granic, wychodzenie poza narzucone sobie ramy, stawianie pierwszych kroków w innej rzeczywistości, potrafi zmienić dotychczasowe myślenie. Rzadko kiedy poruszanie się poza swoją mydlaną bańką jest przyjemne! Najczęściej kosztuje dużo skupienia, stresu, natężenia procesów myślowych. Zdarza się że obfituje w bolesne porażki, które weryfikują poglądy, wracają nas do bańki, gdzie spędzamy kolejne dni liżąc rany. Jednak najczęściej gdy przyschnie wstyd, minie gorycz porażki, gdy będziemy w stanie spojrzeć na tamto wydarzenie z boku dochodzimy do wniosku, że warto było, ja chcę jeszcze raz! Tylko dzięki delikatnemu powiększaniu metaforycznej bańki jesteśmy w stanie rozwijać się, ulepszać. Weryfikując swoje umiejętności możemy przewartościować swoje dotychczasowe myślenie. Po wszystkim najczęściej pozostaje duma. I pewność, że naprawdę robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby się rozwijać. Nie tkwimy w marazmie, tylko chwytamy byka za rogi. Każdy krok to kamień milowy.

logo_kwadrat2

W moim przypadku najdłużej walczyłam z dwiema bańkami. Tą weryfikującą nasz zespół jako frizbi-zdatny i tą dającą szansę Ru na życie poza klatką na rudym ryjku. Jeden był stosunkowo łatwiejszy, bo dotyczył tylko mojego ego i lenistwa oraz walki z brakiem naturalnych predyspozycji, o tyle drugi wymagał zaufania również od osób trzecich (dziękuję!). Nasze starty w zawodach mogę przyrównać do wejścia latem do basenu z bardzo zimną wodą – w naszym przypadku bardziej sprawdziła się opcja wbijam na pałę niż najpierw zmoczę ramionka, potem brzuszek, potem kucnę…Pierwsze zawody były sromotną porażką, drugie nie okazały się spektakularnym sukcesem, jednak dały nadzieję na sens dalszej współpracy i kolejnych startów. W obu przypadkach nie obyło się bez pomocy osób trzecich, które w odpowiednich momentach dawały ostatecznego kopa do kładzenia kolejnego kamienia milowego, za co jestem wdzięczna po dziś dzień (dzięki człowieku-hejterze i reszto naszego wspaniałego teamu! <3 :P).

page
Nunu sępiąca, zabawowa czekająca na swoją kolej grzecznie w zagrodzie, bucząca w aucie, gdzie dotykają ją OBCE CIAŁA FUJKA.

Teraz wiem, że Ru już daje radę się powstrzymać nawet przy umiarkowanie agresywnych wtrętach innych psów, ale też wiem, że to nigdy nie będzie piesek, którego będę mogła w stu procentach spuścić z oka i zaufać tak jak Baloo – wczorajsza sytuacja pokazała również, że jeśli pies został oznaczony jako arch enemy, to nic tego nie zmieni i dopóki nie wchodzą sobie w drogę, to funkcjonują na zasadzie nie widzę tej suki, to niestety najdrobniejsza iskra może rozpętać trzecią wojnę światową. Przyjmuję na klatę i zmieniam podejście 🙂 Wiem też, dzięki mojej zaginionej siostrze, że przyszły sezon frizbi trzepiemy we dwójkę bijąc się o ostatnie miejsca, dźwigając brzemię great dog, shame about the hander...:P

logo_kwadrat2

Dobrze, dosyć prywaty! Jak stawiać pierwsze kroki poza strefą komfortu? Przede wszystkim nie wyobrażać sobie cudów. Nikt mistrzem się nie rodzi, psy z łkaniem nie padną sobie w ramiona i nie zostaną przyjaciółmi po grób. Może być trudno, efekt okaże się zakalcem, z pola zejdziesz z kartonem na głowie, a potem popłaczesz sobie cichutko w rękaw w kąciku. A za czas jakiś spojrzysz na to z nowej perspektywy, ze zdziwieniem mówiąc “o krucafuks, warto było!“. Nie przesadź z ambicjami! Początki nie są łatwe, lepiej nie stawiać sobie dodatkowych punktów do odhaczenia. Wychodząc poza ochronną bańkę masz prawo być zagubiony i zestresowany. Potem przyjdzie czas na dokręcanie sobie śruby. Staraj się postrzegać daną sytuację jako fantastyczną przygodę, która otworzy Ci oczy, przewartościowuje poglądy i pozwoli być dumnym z siebie. Pamiętaj też, że ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki prowadzi głównie do frustracji. Warto dać sobie czas na oswojenie się z nową sytuacją, to nie obowiązek, to szansa da Ciebie na rozwój. I ostatnie: działaj powoli. Małymi kroczkami do celu. Najpierw odkryj kołderkę, potem postaw nogi na podłodze, a potem Stopniowo rusz w stronę kuchni po kawę. Brawo Ty!

logo_kwadrat2

Potraficie określić swoją strefę komfortu? Jak sobie radzicie z pokonywaniem obaw wiążących się z jej  opuszczaniem? Jakie są Wasze obawy? A może też już udało Wam się trochę zdziałać i jesteście z czegoś szczególnie dumni? Podzielcie się z nami! 🙂

20 komentarzy na temat “Wychodzenie ze strefy komfortu

  1. Gosia, kolejny raz muszę to napisać, jestem pod ogromnym wrażeniem Waszej pracy! Tego, że się nie poddajesz, i mimo chwil zwątpienia walczysz!
    Ja aktualnie jestem na etapie gdzie po ogromnej frustracji, łzach i narzekaniach zaczynam widzieć światełko… Chciałam, żeby od razy było “wow” ale okazało się, że się nie da…bo nawet najlepszy pies nie przebiegły żadnej sekwencji z takim handlerem jak ja 😛
    “Małymi kroczkami do celu.” i ogrom samozaparcia, a mam nadzieję, że dzień chwały nastąpi 🙂

    1. Na pewno! “Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą!” 🙂

      A agility to jest zupełnie inna, obca mi bajka. Nie kocham, Ru kocha, więc biegam. I mam momenty wielkiej satysfakcji, gdy rudzielec radzi sobie świetnie, ale w przeważającej mierze ten sport doprowadza mnie do szewskiej pasji 🙂 Nie wiem, czy kiedyś się wystarczająco pokochamy.

      1. Rozróżnić strony, zwracać uwagę na ręce i stopy, BIEC! i patrzeć na psa to prawie niemożliwe w moim wykonaniu 😀 ale staram się mocno, oboje to lubimy i mam cichą nadzieję, że kiedyś uda nam się dograć 🙂

  2. Zupełnie, ale to zupełnie się nie zgadzam z tymi ambicjami. MNie ambitny plan do zrealizowania (czy to w życiu, czy na zawodach) bardzo motywuje do działania i pozwala zebrać się na trening nawet w chwilach najgorszego nie chce mi się. Inna sprawa natomiast, że ten plan należy ustalić na miarę swoich możliwości – ambitnie, ale z głową. Pierwszy wypad na zawody z założeniem, że liczy się wyłącznie najwyższe miejsce na podium do kopanie sobie (psychicznego) grobu, ale już wyjazd z planem “niech mój roztrzepany pies będzie skoncentrowany przez cały przebieg, będę mu pomagać i mocno motywować, żeby cały czas utrzymać jego skupienie” to już cel zupełnie spoko, ambitny, ale możliwy do zrealizowania. A jaka potem satysfkacja! 🙂

    1. O to mniej więcej chodziło mi w tym podpunkcie, widać nie doprecyzowałam odpowiednio. Chociaż możliwe, że mam odmienną definicję słowa – ułożenie planu a ułożenie ambitnego planu to dwie zgoła inne kwestie w moim słowniku 😀 Tym niemniej przyznaję rację, że niefortunnie sformułowałam i zmieniam!

  3. To jest niestety kwestia głupiej presji, która pojawia się w nas wiedząc, że ktoś może czegoś od nas oczekiwać. Łatwiej jest wychodzić ze strefy komfortu, gdzieś tam po ciuchu, prowadząc walkę jedynie z samą sobą, nie mając na barkach ciężaru z tego, że oceniać cię będzie iluś tam ludzi. Masz bordera, który nie wykonuje tysiąca sztuczek? Co z Ciebie za właściciel, nie wykorzystujesz jego potencjału, pies się na pewno nudzi i męczy, do TOZ-u. Masz bloga, w którym opisujesz życie z psem? Czasem udzielisz jakieś porady? Czyli, że znasz się? To dlaczego Twój pies bywa agresywny? Masz psa, którego opisujesz jako takiego z potencjałem? To dlaczego nie wygrałeś europejskich zawodów już dawno temu? Łatwiej jest w takiej sytuacji siedzieć cicho i się nie wychylać, tylko po co? Żeby ktoś nie miał pożywki z twojej porażki? O ile czynią nas one silniejsze i o ile więcej uczymy się z porażki, niż największego zwycięstwa? Trzymam za Was kciuki od dawna, we wszystkim. Czy to szalona Ru, czy Baloo’we skoki za dyskami. Gratuluję odwagi w parciu do założonych planów, mimo wzroku tylu ludzi na sobie. I przede wszystkim, co podobało mi się od zawsze u Ciebie, to szczerość. Szczerość w stosunku do siebie, psów i czytelników. To co dla nas będzie porażką dla innych mogłoby być już ogromnym sukcesem i dopóki wstajemy z uniesioną głową i wyciągamy wnioski, to żadna porażka przy wychodzeniu ze strefy komfortu nie powinna być straszna. A i tak najważniejsze w tym wszystkim są te nasze psie gamonie 😀

    1. oczywiście, że tak! Szczęście piesków na pierwszym miejscu jest w tym wszystkim 🙂 Na szczęście nie przejmuję się presją – w sumie nie wiem dlaczego, zazwyczaj byłam mocno podatna na tego typu kwestie 🙂 Może w tym wyjątkowym przypadku potrafię rozsądnie spojrzeć na sprawę 🙂

      Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa! Fajnie czuć się docenionym 🙂

  4. U mnie strefa komfortu się przenosi, poszerza. Chodzi oczywista o kontakt rottweileru z psim światem. Kiedyś kończyła się praktycznie w ogródku, bo chodziliśmy jeno na łąki i pola. Pies w trybie pracy ogarnial emocje, więc po co się spinac o głupie spacery. Tym bardziej, że przylowywalny, więc wystarczyło być wystarczająco uwaznym. I tak minęły prawie trzy lata. W marcu zeszłego roku postanowiłam jednak spojrzeć sobie w oczy i przyznać do tego, że mam problem. Że przechodzenie na drugą stronę ulicy, gdy widzę innego psa, nie jest rozwiązaniem. Że nie wystarczy, gdy pies zachowuje się poprawnie na placach treningowych, na polach, polanach itp. Pierwszym krokiem było uzmyslowienie sobie, że skoro w takich warunkach umie się kontrolować, to i w innych się nauczy. Po roku mamy niesamowity postęp, okupiony tysiącem łez, zawahan oraz “Nitro kurwa!”. Nie jest idealnie, ale za to o niebo lepiej. Już nie pamiętam jak brzmi ryk rottweilera. Teraz wystarczy miękkie “hej, hej, kolego”, by pies przestał być sztywny i odwracal się od potencjalnego konfliktu. Przed nami jeszcze sporo, ale wciąż walczymy.

  5. Piano miał (w sumie nadal trochę ma) okropny problem. Mianowicie- mam dość kiedy mój pies próbuje powąchać każdego przechodnia, a gdy widzi psa po drugiej stronie ulicy- zaczyna iść tyłem, bo nie może przestać się na niego gapić. Jest typem, który nie chce odpuścić (ty warknąłeś? to ja ryknę 3 razy głośniej), ale co cię nie zabije, to cię wzmocni, pracujemy nad tym i chociaż idzie dość opornie, to jakoś idzie 😛
    Ogromnie Was podziwiam, za włożoną pracę, sama bardzo chciałabym mieć tyle zawziętości i tak dążyć do celu 🙂
    Pozdrawiamy

      1. No u nas jest ten sam problem jesli na naszej drodze napotkamy czworonoga to Elmo nawet na “glowie” stanie aby do niego podejsc – powachac- pobawic 🙁 co jest strasznie irytujace…. Ostatnio na polanie nam sie zrywa nawet na ludzi 🙁 rzuca pilke i pedzi powachac 🙁 wiemy, ze przed nami mnostwo pracy narazie jest wielka irytacja i zlosc na siebie, ze sie nie umie podolac tak malym problemom 🙁 czekamy na slonko u nas w domku i moze ruszymy na przod 🙂

  6. Wspaniały wpis ! Ja co prawda nie miewam wiekszych problemów z moimi psami, ale doskonale rozumiem strefę komfortu pod kątem biegania – raz na jakiś czas zdaję sobie sprawę, że jak nie dokręcę sobie śruby to nie ruszę do przodu z efektami swojej pracy. I choć droga do celu nie jest przyjemna, to efekty są zadowalające – choć nie zawsze oszałamiające 🙂
    Czego się obawiajm? Kwestię wystawiania mojego psa na wystawach psów opanowałam już do zadowalającego poziomu – niemal co wystawę wracamy ze złotem (hurra !) – teraz level wyżej – wystawianie nie swojego psa ( juz za 2 dni!). Na początek trafiła mi się młoda bulterierka. Docelowo cała bulterierowa sfora – 4 x 4 łapy – już się zaprzyjaźniamy na cotygodniowym bieganiu po lesie. Wyzwanie? Jestem pozytywnie nastawiona. I kocham to robić <3
    Miłego 🙂

    1. Właśnie o to chodzi – myślę, że jeśli gdzieś jest się w pewnej dziedzinie JAKIMŚ to tylko ten niedosyt pcha Cię do przodu, zmusza do działania. Dzięki niemu stajesz się coraz lepsza i pniesz się wyżej. Powodzenia, trzymam kciuki!

  7. Świetny temat, naprawdę! Bardzo dużo osób ćwiczy z psem ciągle to samo i w tym samym miejscu. Myślą, że pies wszystko potrafi, a potem idą w nowe miejsce i nagle zdziwienie, że pies głupieje.

    Nowe doświadczenia to również genialny pomysł, żeby po prostu dać psu szansę wyżyć się mentalnie. Bardzo dobrze robić ciągle z psem coś nowego – nie musi to być często nawet. Wystarczy raz na jakiś czas 😉

    Jednak opuszczanie strefy komfortu służy i przewodnikowi i psu. Sami teraz dopiero zaczynamy lekko z frisbee i tak po cichu jest taka nadzieja, że może coś gdzieś się uda 😉 Zobaczymy.

  8. Z tymi nowymi doświadczeniami bym uważała – akurat na przykładzie rudej wiem, że czasem zbyt dużo nowych bodźców potrafi zepsuć robotę, którą pieczołowicie z nią wykonywałam wcześniej. Życzę powodzenia we frisbbee! 🙂

  9. Że też nie zaczęłam Twojego bloga czytać wcześniej i dopiero teraz odkopuję archiwalne wpisy…
    Świetny wpis w sensie ogólnym 🙂
    W miejsce słów “praca z psem”, czy “zawody”, można wstawić dowolne nowe wyzwanie i nadal będzie wszystko aktualne. Właśnie podstawiłam sobie słowa “zmiana pracy”, bo akurat rzucam robotę i nic mi w tym tekście nawet na moment nie zazgrzytało. Gratuluję celności odniesień i wniosków 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *