Pimp my…przywołanie czyli kilka wskazówek jak pracować nad psimi powrotami.

przywołanie
Wpis – co logiczne – zawierał będzie multum zdjęć piesków biegnących w moją stronę. Czujcie się ostrzeżeni.

Zęby zjadłam na przywołaniu. Bokiem mi wychodziło, stawało w gardle wraz z niecenzuralnymi okrzykami za rudą kitą znikającą w kukurydzy. Zdarzały się momenty bardzo bolesne (kiedy Bal również zwiał), ale z czasem, powoli, krok po kroczku, wychodziliśmy na prostą. Dziś mam dla Was garść porad i przeróżnych trików z pierwszej ręki – czyli jak ja pracowałam nad bezprzewodowym hamulcem u moich ciapków.

Rzecz jasna, o czym nadmienię na początku, w środku i na końcu jest to temat bardzo trudny, żmudny i wielowarstwowy – postanowiłam podrzucić Wam po prostu garść porad, swojego rodzaju przepis, co u nas się sprawdziło, jak zaczynaliśmy i co okazało się przydatne. Niestety nie ma jednej jedynej prawdy objawionej, dzięki której na każdego pieska tego świata spłynie nagłe oświecenie. Co więcej, w mojej opinii pewne rasy (przydupasy owczarki, żeby daleko nie szukać <3 ) nieco łatwiej nauczyć przywołania niż inne (khy khy pierwotniaki khy khy charty). Mimo wszystko udało mi się wyprowadzić psa z nałogowego pościgu za zwierzętami, co uważam za swego rodzaju sukces.

logo_kwadrat2
1.”Hej mówię do Ciebie” – czyli pieśń o potędze…autorytetu.

Jak Zosia od Fafika Wam powie, że źle prowadzicie psa, to się raczej nie przejmiecie. Jak usłyszycie to od pani Zofii Mrzewińskiej to raczej zaczniecie się zastanawiać nad Waszą relacją z psem. Czyli krótko mówiąc – na szacunek trzeba sobie zapracować. Taki mechanizm działa również w psim świecie. Dobrze, jeśli jesteście dla swojego psa kimś, super gościem, opiekunem. Musi być warto Was słuchać, niezależnie od sytuacji, bez tego ciężko będzie zbudować Wam relacje, ciężko będzie nakłonić psa, żeby rezygnował z arcyważnych rzeczy. Wiem sama, bo tak rozpoczęła się praca z Ru – pierwszy trening, pies wziął cudzą zabawkę w pysk i zwiał w krzaki. Hasała wesoło po placu, z ogonem zwiniętym w rogal nic nie robiąc sobie z moich ćwierkań. Teraz sytuacja nie do pomyślenia dla mnie.

2. “Ej, bo krew się poleje”  – czyli jak istotne jest ciśnięcie błyskawicą.

Warto też mieć komendę przerywającą. Czyli coś, co oznajmia psu jak bardzo dana sytuacja nam się nie podoba. Fajnie też, żeby pies wiedział, że ta komenda zapowiada kłopoty (konsekwencje). Oczywiście bez podpunktu 1. niewiele zdziałamy. Do tej pory czasem muszę przypomnieć pieskom, że takie zachowanie nie jest przeze mnie akceptowane – wystarczy krótkie EJ albo (tu wstaw imię) NIE. Staram się też oceniać poziom zaangażowania umysłowego moich psów, żeby nie “spalić” sobie komendy. Kiedy widzę, że będzie trudno, nie przywołuję ich nią, tylko staram się zawołać pieski po imieniu i gdy w pełnym pędzie wracają do mnie podkładam komendę – ona ma oznaczać azymut, w którym głowa z jęzorem wywalonym skierowana jest w naszą stronę, a pupa celuje w obiekt pożądania. I mocno pracuję, żeby słowo przerywające MIAŁO MOC.

img_2390-2

3. “Weźże się pohamuj” – czyli znów trochę o samokontroli.

W domu uczyłam pieski opierania się pokusie. Przyznaję bez bicia, bywałam perfidna, bawiłam się zabawką, nagle ją odrzucałam i hamowałam psa, zabraniając jej podjęcia, dla równowagi skarmiałam go obficie. Odwoływałam na kilkanaście centymetrów od łupu. Rozrzucałam jedzenie, a w ręku miałam puszkę pasztetu. Przesłanie było jedno – to, co jest w moich rękach jest ZAWSZE bardziej wartościowe od tego co oferuje teren, dlatego warto rezygnować z uciech, które znajdują się w środowisku i poczekać na moją kontrpropozycję.

4. “Zaprawdę powiadam Ci WARTO” – czyli jak niewiele potrzeba aby uszczęśliwić właściciela.

Na trudne powroty zbroiłam się jak Polak na trzy dni wolnego. Wypychałam sobie nerkę smakołykami, szynką wędzoną przez niewidome zakonnice, piłkę odlaną z łez jednorożców i PISZCZĄCĄ ŻABĘ. Wszystko co kręci Waszego psa. Warto zapakować kilka rzeczy według schematu: sucha karma -> smaczki -> omójborze PASZTET.  Zmieniać nagrodę odpowiednio do tego, ile trudu Wasz pies musiał włożyć w wykonanie zadania.

winietom-1-of-1
Lewitujące pieski.
5. “Usłysz me wołania” – czyli dobór odpowiedniego kalibru.

Umówmy się – w polach piździ jak w kieleckim. Kiedy wiatr wieje w mordę, a sarny stoją tak, że ich zapach niesie się wprost na nas jest trudno. Trudniej, jak pies raźno kica 20 metrów od Ciebie. Niestety przy takich warunkach (a dodajmy do tego instynkt + emocje) przywołanie nawet stentorowym głosem jest trudne. Początkującemu psu zdecydowanie łatwiej jest ogłuchnąć niż takiemu zaprawionemu w bojach. Nie każdy ma też możliwości wokalne – ja owszem, posiadam, dzięki Ojcu Rodzicielowi, którego rozmowy telefoniczne, mogłabym przysiąc słyszę, mieszkając dwadzieścia kilometrów dalej. 😛 Dlatego niektórzy polecają gwizdek – prawda, przydatny gadżet, ale należy pamiętać o tym, że ten przyrząd również trzeba odpowiednio uwarunkować, żeby to miało jakiś sens.

Ja jeszcze Komendę Nie Podlegającą Dyskusji podkładałam tak, żeby kojarzyła się z fantastyczną zabawą. Zaczynałam zabawę tak, że w totalnie obojętnych warunkach, wołałam “do mnie“, piszczałam żabą i wyrzucałam ją za siebie. Psy zawracały w miejscu i ścigały się do fantastycznej zabawki, co mocno przyspieszało ich powrót i budowało skojarzenie, że serio warto porzucić to, co się robi, bo wygląda na to, że w porównaniu z tym, co jest u mnie, tamto to Sylwester z Polsatem. Stopniowo wykorzystywałam ją przy trudniejszych przywołaniach (bieg do psa za płotem), a potem w ekstremalnie trudnych (kot/sarny). Troszkę uwarunkowałam swoją komendę z głosem piszczałki, który kojarzył się z niesamowitą bibą (i nie oszukujmy się, również łupowo). Wiele miesięcy chodziłam na spacery mając w nerce Magiczną Żabę Przywołania, dziś już chodzę na pełnym luzaku – czasem mam jakąś fajną piłkę, czasem musi wystarczyć poszarpanie się smyczą w nagrodę. Nie pozwalałam też na idiotyczne emocjonowanie się kotami, kurami, dziećmi czy innymi szybko poruszającymi się obiektami.

6. “Zaufanie kontrolowane” – czyli linka taka obciachowa, wow.

Czasem warto cofnąć się z pieskiem o kilka kroków. Ucząc psa nieomylności (:P) naszych decyzji czasem trzeba mu ograniczyć pole manewru. Ru również pracowała na lince, między innymi dzięki niej mogę dziś spokojnie prowadzić trening równolegle z innymi pieskami. Nie jest to totalna porażka przewodnika 🙂

img_2239

7. “Słuchaj panie, taka tu impreza” – czyli czy warto robić z siebie miejscową idiotkę z tutejszym kretynem?

Mając na szali zdrowie lub życie sarny/kota/zajunca oraz własnego czworonoga, zdecydowanie warto. Dla Waszego spokoju ducha, szczęścia i radości ze spędzonych wspólnie lat. Mam taki charakter, a może jestem na tyle stara, że nie bardzo obchodzą mnie ludzie postronni – polecam, dobrze wpływa na cerę i uzębienie 😀

8. “Nie od razu Radom zbudowano” – czyli o cierpliwości.

Małymi kroczkami, powoli do celu. Stopniowo, delikatnie. Na początku punktowałam zwykłe przywołanie, potem wzmacniałam naturalne powroty same z siebie. Doszło do takiego momentu, że z premedytacją wypuszczam psa w przód, po czym gdy widzę, że jest na granicy pogoni zwołuję i nagradzam deszczem suszonych ryb, piszczałką i tańcem hula – dlaczego tak robię? Żeby wiedzieć, że nawet w momencie, w którym nie zauważę zwierzęcia, jestem w stanie dotrzeć do psiego móżdżku. Nawet jak już namierzy i będzie  w pędzie.

Baloo ostatnio mnie wzruszył w tym względzie – jesienią na polach jest pełno wron, które wyszukują sobie resztki ziaren jeszcze po pokosach. W pełni tego świadoma, leniwie obserwowałam psy, które namierzyły ptaki i pędziły siać rozpierdziel. Były coraz bliżej, 15metrów, 12metrów …na 5 metrów przed wronami Baloo dał sobie po hantlach, stanął i widziałam, że pod kopułką wyświetlił się neon “Hola, hola, IT’S A TRAP” i natychmiast, lekko zdezorientowany odwrócił się w moją stronę. W tym momencie powiedziałam słowo, które oznacza u nas “co za niesamowicie świetną robotę odwaliłeś!“, dzięki czemu w miejscu zawrócił i zaczął pędzić w moją stronę po zapłatę. Ru oczywiście również zawróciła, co prawda, po usłyszeniu magicznego słowa, ale również dostała nagrodę za chociaż szczątkowe myślenie co się opłaca temu psu. Wcześniej zawracałam psy tylko jak zobaczyłam niebezpieczny element na drodze nie dając im szansy namierzyć, potem stopniowo zwiększałam trudność działania.

 9. “Zaprawdę, nie znasz dnia ani godziny” – żonglowanie, niespodzianki, zaskoczenia.

Czasem na spacer idę bez nerki. Po pierwsze  – nie zawsze mam chęć i czas targać ją ze sobą, po drugie – nie mogę uzależniać psiego posłuszeństwa od obecności (lub jej braku) odpowiedniego oprzyrządowania. Czasem upchnę piłę w kieszeni, czasem wrzucę suche smaki (które potem odnajduje zmumifikowane w przeróżnych kurtkach), albo po prostu idę na żywioł i idziemy sauté. Nauczyłam psy bawić się smyczą na komendę, dzięki czemu jeśli wydarzy się sytuacja godna najwyższej pochwały zawszę mogę psa nagrodzić. To mądre bestie, które widzą i cały czas dumają nad tym co się opłaca, a co nie – jeśli uzależniłyby opłacalność podstawowego posłuszeństwa od zawartości mojej garderoby pojawiłby się poważny problem. A tak  – wciąż jestem niesamowitą niespodzianką – nigdy nie wiadomo co ze mnie fajnego wypadnie 🙂

logo_kwadrat2

Jak u Was z przywołaniem? Macie jakieś swoje, złote metody na to zagadnienie? Możecie coś dodać od siebie? 🙂

32 komentarzy na temat “Pimp my…przywołanie czyli kilka wskazówek jak pracować nad psimi powrotami.

  1. Nie wiem czy u nas nastanie kiedyś moment gdy wyjdę na luźny spacer, bez magicznego berła władzy-pani piłki. Vuko odwołuje się na nią w zasadzie od wszystkiego i jak nie mam jej w kieszeni czuję się absolutnie bezbronna w starciu z tym wszystkim ciekawym co ma świat. Dużo pracy przed nami zanim odważę się na pustą kieszeń 😛

  2. Świetny wpis 🙂 Z ogromną przyjemnością czytam kolejne notki, ale ta trafiona jest w punkt 😉 Ciągle pracujemy nad przywołaniem, ostatnio zaczęłam tracić nadzieję i co gorsza, chęci (o zgrozo!), że moja potwora kiedykolwiek uzna przyjście do mnie OD RAZU po komendzie (nie po przywitaniu się ze spacerującym człowiekiem 50m dalej…) za stosowne 😉 Gwoli wyjaśnienia posiadam Labradorożercę-miłośniczkę-wszystkiego-co-się-rusza 😉
    Nadzieja przywrócona, idziemy się wołać 😛 Dzięki!
    Pozdrawiam 🙂

    1. Idźcie i wolajcie się zdrowo! Z labradorami jest trudno, bo są strasznie optymistyczne 😛 Baloo żywi pogardę wobec obcych ludzi (wyjąwszy sytuacje szkoleniowo – seminariowo – zawodowe, kiedy to każda ciocia nasza jest), tu mi łatwiej. Ru nie stymulowana również bardzo pięknie ignoruje ludzi. Wierzę w Was! 🙂

  3. TAK TAK TAK ! Chóry anielskie i trąby jerychońskie i wszyscy święci cieszą się na wieść, że taki ładny wpis w swej przegenialności powstał. Dziękujemy !!!
    Ps. Moje psiaki wracają, ale niestety pogonić trochę pragną. Pracujemy.

  4. Rollo na szczęście przestał emocjonować się ludźmi( okej nie wszystkimi, Pani sąsiadka głaszcząca za uchem jest bez konkurencji), rowerami i większymi zwierzętami. Udało mi się go nawet raz odwołać od pogoni zająca dzięki super nowej owczej zabawce w ręce, która w cudownym zbiegu okoliczności właśnie odebrałam na 2 minuty przed spacerem. Ćwiczone odwołania od psów, które mają go w nosie ale on jest kocha całym sercem jakoś idą. Ale Boże dopomóż jak jest kumpel… jego kumpel za którym wleci nawet do lodowatego stawu bo przecież Żyd dla towarzystwa dał się powiesić… Nie ma opcji… mogłabym być cała z pasztetu a on i tak ma mnie w dupie przez pierwsze 20 min dopóki bateryjki mu nie zaczną się zużywać…

    1. Hahaha ‘moglabym cala być z pasztetu” 🙂 W takiej sytuacji ja zwijałam imprezę. To znaczy, jeśli mój zwierz uznaje, że to ja jestem Sylwester z Dwójką, a kumple jest Sylwestrem bez rodziców udaję się w kierunku delikwenta, łapię za obrożę i odtrąbiam koniec imprezy, o. 😛

  5. Post trafiony dla mnie w 10, bo akurat sobie taki cel wybrałam na najbliższy miesiąc by ogarnąć u psa przywołanie. Jednak zauważyłam, że będę musiała tutaj zacząć totalnie od podstaw, czyli nakręcania psa na zabawki w terenie. Ostatnio zauważyłam, że będąc na spacerze (pole, las, park…) Goya ma gdzieś i zabawki i smakołyki różnego rodzaju. Sporo pracy przed nami, ale się nie poddajemy. Tak odnośnie punktu 7. to przyznam, że taką miejscową idiotką byłam już nie raz 🙂

    1. A to wiesz, niekoniecznie warto pod kątem samego przywołania 🙂 O ile podczas pracy sportowej dobrze nauczyć psa różnej pracy, o tyle myślę, że w warunkach rozproszeń ekstremalnych (jakim jest właśnie wybieg, park, pole) warto postawić na coś, co się w 100 % i zawsze sprawdza 🙂 jeśli to marchewka, to marchewka, jeśli pasztet – pasztet. Chyba nie warto zmuszać do zabawy, bo może okazać się w praktyce, że pojawi się problem.

      1. No właśnie, jak w domu czy na ogrodzie Goya jest totalnie nakręcona na zabawki i jedzenie to na otwartym terenie nie działa na nią kompletnie nic. Ostatnio poszłam do sklepu i poprosiłam o szynkę, która ma najintensywniejszy zapach. Pani sprzedawczyni mnie lekko wyśmiała, ale pomyślałam sobie, że jeśli mój pies na spacerze częściej idzie z nosem w trawie to może zapach mięska ją skusi. Niestety, nawet to nie podziałało. Próbowałam piszczałek, szarpaków, piłek, owczego futra, przeróżnych smaków, różnego rodzaju mięsa… robiłam też z siebie idiotkę, uciekałam, a nawet się chowałam.. Muszę obmyślić nową strategię, bo aktualnie mam wrażenie, że próbowałam już wszystkiego 😮

  6. Jako właścicielka owczarka, mogę powiedzieć że faktycznie jeśli się pracuje od początku jak my to pies nie widzi świata poza przewodnikiem, ALE ile razy widziałam owczarki biegające po parku bez kontroli i ich właścicieli którzy wołali za nimi z rozpaczą w głosie. I co ważniejsze widywałam dużo z nich jako kilkumiesięczne szczeniaki z którymi nikt nie ćwiczył. No ale według tych ludzi ja maltretuję mojego psa bo nauczyłam go siadać na dwa dni, po przyjeździe do nas i nie powalam mu biegać do każdego napotkanego psa.

  7. My nie potrzebujemy przywołania – my mamy magiczny przedmiot, czyli frisbee. Serio, od kiedy Legion nakręciła się na swój dysk to nawet nie myśli odbiegać.

    No, ale tak serio przywołanie dobra rzecz. Warto mieć przywołanie formalne (bez dyskusji) i drugie ”takie sobie” 🙂

    1. No tu akurat polemizowałabym, bo tak jak wspomniałam – jeśli warunkujesz przywołanie na “coś” to jak zapomnisz “cosia” często okazuje się, że pies Twoje głośne wołania totalnie psa nie obchodzą.

  8. Oj myślę, że to jest temat na pięć tomów 🙂 W skrócie przede wszystkim konsekwencja, dużo miłych i dobrych rzeczy dziejących się przy moim udziale i wspólna praca.

  9. O jak dobrze ujrzeć taki wpis zabierając się za jakąkolwiek pracę z psem. Tak się składa, że Apacz został adoptowany 3 dni temu, w dodatku ma w sobie wiele z pierwotniaka 😀 Tyyyle roboty przed nami ile wyczesywania futra, tak mi się zdaje 😉 Na szczęście od x czasu wczytuję się w takie mądrości jakie niosą pieskie blogi. Dzięki Ci Gosiu za obraz nauki tego jakże ważnego elementu!
    Pozdrawiam, Paula <3

  10. Świetny wpis! Nasz pierwotniak głuchnie w terenie dość często, trochę się trzeba napracować, żeby go zwabić. Co prawda to małolat jeszcze 4,5-miesięczny, ale już mu różki rosną. Myślę, że pasztet to świetny pomysł, wypróbujemy. Dzięki za inspiracje!

  11. Przywołanie ważna rzecz, pies dziadków jeszcze by żył gdyby wracał na wołanie… małe toto było i agresywne, obroża puściła w momencie kiedy wyrwał się do sporo większego i równie agresywnego psa… Miał 5 lat :/ tamten był cały czas na smyczy…

  12. Pomocny wpis. My ciągle pracujemy nad przywołaniem, na dworze wszystko staje się milion razy trudniejsze. Czasami nie trzeba się wcale wysilać i Kuku przybiega na każde “do mnie!” w mgnieniu oka, innym razem trzeba się mocno nagimnastykować i robić z siebie wariata 🙂

  13. Napisz post o ćwiczeniu przywołania ze szczeniorem, proszę, błagam jestem w ogromnej potrzebie wsparcia w wychowaniu psiego grzdyla. Wychowałam troje dzieci ( w tym dwoje niemoje) a ten mój aussik mnie po prostu obezwładnia (bo taki ślicznioszek) i gryzie (bo jednak pies) 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *