
Wiele osób zżyma się z zawodów, startów, treningów. Patrzą trochę z podziwem, a trochę z przekąsem na przeróżne pląsy w parku, omijanie drzewek, bieganie za psem, krzyki i zachęty. Co odważniejsi nawet głośno skomentują męczenie psa w klatce (a tacy totalni przypałowcy zaczną wypuszczać biedaki z klatek, jak na ostatnich DG Summer), męczenie psa aportem, męczenie psa chodzeniem przy nodze. Czepią się targowiska próżności, pucharów, medali, plastikowych talerzyków za czydzieści złoty, siadu psa pod linijkę i kontaktu wzrokowego z właścicielem, psa maszyny, roboty ubezwłasnowolnione, widzisz Grażyna. Spojrzą z uznaniem na swojego dorodnego pieska który na pewno jest szczęśliwszy od tych wszystkich szołmenów i oddrepczą statecznie kolebiąc się z boku na bok, w poczuciu dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku.
Za cały tekst możecie winić Kasię B., która chciała mnie wyluzować przed startem mówiąc: “Przestań świrować. Pomyśl sobie, że idziesz tam popracować ze swoim najlepszym przyjacielem. Nic złego nie może się stać, działacie razem, jesteście zespołem. Drużyną.” No i trochę jej się udało. Zamiast zwymiotować na banner Purina Dog Chow, prawie się poryczałam 😛
O co im naprawdę chodzi? Tym, co liczą, podsuwają odpowiednio zbilansowane rarytasy, wydają majątek na odpowiednią kurteczkę, bezpieczny dysk czy wypaśny szarpak? Dlaczego zrywają się świtem, wychodząc z ciepłych łóżek, trzaskają kilometry w deszczu, chłodzie, stawiają namioty, płacą krocie za dwie minuty wyrzutu kortyzolu i pełnej mobilizacji organizmu pompowanego adrenaliną?
Ostrzegę Cię, zanim w to wejdziesz, uważaj. Zaczyna się niewinnie. Coś spowodowało, że zainteresował Cię psi sport. Masz psa z predyspozycjami, albo takiego, co chociaż powinien mieć. Albo wcale nie (uszanowanko!) ale chcecie inaczej spędzić razem czas. Oglądasz filmiki, czytasz grupę fitłorking, w końcu udajesz się na seminarium, poznajesz takich samych fanatyków jak Ty. Na tym etapie albo obrazisz się na wszystkich, albo wsiąkniesz na amen. Wtedy dopiero się zaczyna. Pierwsze próby, treningi, a potem opłacasz pierwsze startowe.

Dla mnie ta magia zaczyna się dopiero na wejściu na pole. Nie wiem jak reszta, ale przed swoim startem jestem bliska porzygu, zmieniam kolory (bo mam brzydki zwyczaj nie czytania dokładnie regulaminu konkurencji, w której startuje, od paragrafów dostaję wysypki, co potęguje mój stres, mam trzydziestkę na karku, nie zmienię się, sprawdzone info :P) i trochę nie rozumiem co do mnie mówią. Następnie wchodzę, czekam na pozwolenie sędziego i dzieje się, *pyk*, nie liczy się nic więcej. Totalnie nie widzę nikogo poza sobą i psem, potrzebuję kilku sekund i przełączam się w tryb totalnej mobilizacji i skupienia. Jak rzadko analizuje, podejmuję decyzje, działam, czuję się szczęśliwa – taka karuzela w +/- 90 sekund.
Wiem, że mój pies lubi być przeze mnie dopingowany i choć wolałabym mówić ciszej muszę krzyczeć, bo pies jest daleko ode mnie, biegnie, gra muzyka. Zdarzają mi się jeszcze wpadki, bo jestem początkująca. Co więcej, od razu jest mi wstyd, bo pies wykonuje moje polecenie bez szemrania, wyłapuje je, zanim dojdzie do mnie że właśnie popieprzyłam komendę i wysłałam psa bez obiegu w przód. On już jest kilka susów ode mnie bo ćwiczyliśmy to na treningach, mieliśmy to przepracowane, ale mnie brawura zgubiła i to ja nie byłam przygotowana. On był, już jest 10 metrów ode mnie i słysząc komendę rozpaczliwca, która oznacza, że paniejezu leci kalosz, koncentruje się i robi wszystko, żeby uratować naszą pupkę. Ratuje ją, nawiasem mówiąc, bo niejeden kalosz już w swoim żywocie złapał, na nim nie robi to wrażenia, a ja trochę chcę zapaść się pod ziemię, a trochę jestem dumna z jego pomyślunku (i fuksa).

A potem słyszę odliczanie, mimo, że nie jestem typem, który lubi walczyć i konkurować, sprawdzam, w te ostatnie setne sekund oceniam psa, jego powrót, jego humor, temperaturę i wiatr, i już wiem, czy będę go wypuszczać na kolejny rzut, czy już schodzimy.
Schodzimy. Kto nie przeżył nie zrozumie – to jest jakiś wybuch, feeria barw, jesteś tylko Ty i twój czworonożny ziomek, który dawał z siebie wszystko, jest jednocześnie zmęczony, ale cieszy się, uśmiecha cały sobą, jest szczęśliwy, bo widzi, że jesteś z niego dumny. I znów zestaw hormonów, tym razem serotonina i oksytocyna sprawia, że kochasz tego wszarza nad życie, że zrobiliście razem coś fantastycznego, że robił, że dawał z siebie dwieście procent dla Ciebie. Wykonywał jakąś tam pracę tylko po to, żeby sprawić Tobie przyjemność. Patrzę na starty innych i fascynuje mnie fakt, jak psy słysząc wskazówki swoich przewodników odpowiednio modyfikują wykrok, zaczynają się rozglądać, zwalniają lub przyspieszają, żeby dopaść zdobycz. Dopiero te chwile upewniają mnie w tym, że jesteśmy drużyną, że ty i twój pies pracujecie razem. Że jest wspólnota, jest zrozumienie, jest miłość na takim poziomie, że wzrusza mnie to do łez. Niesamowite, ile taki zwierzak oddaje Tobie, nic w zamian nie chcąc.
To wszystko powoduje, że zakochuje się coraz bardziej i wzruszam, i uzależniam od tego. Niesamowite porozumienie między gatunkami, uwrażliwienie tylkozwierzaka na ruch Twojego ciała, dźwięk który dochodzi z Twoich ust, ta chęć sprawienia swojemuczłowiekowi przyjemności, śmieszne parcie na szkło, bo inni patrzą i klaszczą, ciocie są zadowolone, jedziemy z pieskami, trochę się pobawimy, poskaczemy, inni powiwatują i wrócimy do domu.

Za każdym razem ujmuje mnie tak samo praca dwóch gatunków, to niesamowite porozumienie między psem a przewodnikiem, wystarczy słowo, gest albo ułożenie ciała, i widać cały przekrój pięknej pracy włożonej w występ drużyny. Multum reakcji na słowa obejdź/poczekaj/sorry/uwaga/uważaj/go/catch – których pies pracujący na wysokich emocjach słucha i wypełnia. To tylko kilkanaście sekund, a czasem i setnych sekund, które potrafią zmienić bieg całego występu.
Widzę, jak potrzebne jest psom wsparcie, wiwaty, klaskanie, jak rosną, nabierają pewności i cieszą się słysząc trybuny. Wiem, że mój pies już po wyskoczeniu z auta rozpoznaje specyficzną atmosferę zawodów, od razu wie, że czeka nas dużo fajnej zabawy. Widzę wspaniałe zespoły, które występują dla satysfakcji, bo są fajnymi drużynami, którzy ufają sobie nawzajem i kochają to co robią, nie chodzi o pudło czy blaszkę. To naprawdę jest miłość, ta dobra, budująca cudowne wspomnienia na lata i tworząca niesamowite fundamenty porozumienia międzygatunkowego o którym się pisze, słyszy w mediach. To da się przeżyć. To warto przeżyć.
Najlepszy trunek świata? Zejście z dobrego startu. Jesteśmy oboje pijani serotoniną, adrenalina w nas jeszcze pulsuje, uspakajamy oddech i jesteśmy tacy dumni z siebie. Dla mnie właśnie to jest najpiękniejsza chwila w całym zamieszaniu związanym z zawodami – wspólnota drużyny człowiek – pies. Dla takich chwil warto żyć!

A jakby kto chciał, to tutaj macie link do naszego drugiego przebiegu:
A u Was jak? Pierwsze starty za Wami, czy wciąż nie możecie się zebrać na odwagę? 🙂
❤
Czo tam? 😀
Dziękuję Ci za ten post w chwili totalnego zwątpienia! Cudownie ukazuje prawdę i tylko prawdę i jeszcze cudowniej motywuje, daje pasem po dupie i aż każe coś w tym kierunku zrobić! ?
Rany koguta! Dzięki za ten komentarz, poczułam się potrzebna <3
Jeszcze 5 minut temu byłam spokojna o nasz start, istny mistrz Yoda, pełen chillout, a tu wyskakujesz nagle z czeluści facebooka z taką notką i powodujesz moją mini panikę :D. Za olaboga 6 dni debiut, chyba czas zacząć kierować się dewizą “byle pies nie spieprzył z pola i nikogo nie obszczekiwał w radosnym tańcu papki z mózgu”.
Ej, ale przecie właśnie w notce jest o pełnym cziluu i lajcie i rilaks tejk it izi! 😛
Niby tak, ale to na mnie podziałało w drugą stronę :(. Ale już ponownie powrócił do mnie sir spokój, oby już do końca :D.
A potem zaczynasz trenować obedience i z tej figlarnej radości zostaje Ci kij w tyłku i 10 minut poker fejsa na ringu. 😛
PS. Po tytułach nie stawia się kropki.
Ej, ale przecie nikt Ci nie kazał 😛 Ja trochę nie nadaję się do obidjensów właśnie bo ta atmosfera mnie deprymuje i wcale się nie podoba. Na zawodach frizbi z kolei czuję się jak na Juwenaliach 😀
Pees: dzięki, nie wiem skąd ona się wzięła tak po prawdzie 😛
No i się popłakałam?piękne, mój pies dał mi nowe lepsze życie a tyle jeszcze przed nami. Poczułam atmosferę zawodów i mój Misio mówi że też chce
Bardzo ogromnie raduje się moje serduszko! <3
Genialny post <3, ja dopiero myślę o zaczęciu sportów, jak juz sprawie sobie wymarzonego Ozika.
P.S. uwielbiam twoje wszystkie posty!
Bardzo dziękuje, jest mi mega miło 🙂
Wzruszyłam się. Serio. Bo się zgadzam. Mamy się bawić. To jest coś co robimy wspólnie i ma być przygodą. Nie dziką walką. I czy to oznacza, że nie jest mi przykro jak coś się nie uda? A skąd, oczywiście że jest. Ale zaraz mi przechodzi. Dopracujemy w swoim czasie, albo nie, nieważne!
Ja się w sumie cieszę, że mój pies nie ma absolutnie żadnych szans na wygraną, bo dzięki temu presja jest duuużo mniejsza. Po prostu wiem, że coś odwali. Więc nie liczę na cuda, po prostu cieszę się razem z nim.
Bal skaczący – <3
Fajnie, że się zgadzasz, nie jestem odosobniona w mojej opinii. Warto pokazywać o co tak naprawdę chodzi w psich sportach, to naprawdę fantastyczna sprawa i cudowny sposób spędzania czasu z psem:)
no to ja jestem kompletnym frikiem, bo mam odwrotnie 😉
uwielbiam wszystko co jest przed zawodami; treningi, szukanie po necie inspiracji, zamawianie stafu, nowe sekwencje, szlifowanie detalu i w końcu laur królowej czyli zawody, ale zawody, a niekoniecznie sam start (w zeszłym roku sędziowałam na Mistrzostwach Europy i nie startowałam wcale i…też czułam się tam wybornie, ale tak jakoś bez ciśnienia z tyłu głowy, że o ja pierdziu jeszcze tylko 54321 teamów i MY! 😉 po nich, po zawodach w sensie…. czuję totalną nicość, no pustka taka, krater w moim małym serduszku… który znika dopiero jak zaczynamy szykować się do kolejnego sezonu 🙂
Ja też bardzo kocham atmosferę zawodów. Całą otoczkę, wspólne noclegi, rozkładanie namiotów, jestem znów na studiach <3