“Ona tak ma” czyli troszkę o akceptacji

Czasem tak się ułoży w życiu, że na swojej Wielce Oświeconej Kynologicznej Drodze natraficie na wrzód. Ów wrzód może mieć piękne niebieskie oczka, wejrzenie anioła i wygląd crème brûlée. W dość krótkim czasie okaże się, że zamiast słodkiego deseru, życie zaserwowało Wam nadpsutą figę z makiem, albo kukułkę zamiast tiki taków. To, moi drodzy, nazywa się nauczka od losu. Pewno zapytacie: co zrobić z ową Nauczką? Hartczakrowa, nauczona swoim krótkim, acz intensywnym doświadczeniem (2.5 roku i licznik wciąż stuka!) powiem Wam krótko, acz stanowczo: pracować, walczyć, a następnie…zaakceptować. Co robić, jak żyć – tylko dziś, tylko u Hart Czakry!

Było to troszkę tak jak z ogrodem, który odziedziczyłam po dziadkach. Babcia moja w wieku dojrzałym (60+) nagle zapałała miłością do ogrodnictwa. Radośnie obsadziła każden jeden metr kwadratowy ogródka drzewkami owocowymi, liliowcami, porzeczkami…generalnie krzakami. Po jakimś czasie zaniemogła, a dziadek, jak większość mojej rodziny (włączając Ojca Szanownego i Pana Męża) uważał, że ogródek powinien składać się w 85% z trawnika. W efekcie kosił wszystko równo z trawą, a ogródek zarastał radośnie chwastami. Lata później, kiedy nastaliśmy w domu, byłam młoda, piękna i pełna werwy. Miałam własną wizję na dorodny ogród, w którym kwilą ptaszki, woda szemrze, kąpią się kolibry a sarenki tulą się cicho nieopodal krzaków róż. Jak to najczęściej bywa, ruszyłam z zapałem sadzić, pielić, przycinać, założyłam swój kajecik ogrodniczy (ślady tych poczynań możecie do dziś znaleźć na blogu). Mąż mój, jak to najczęściej bywa, cicho stał z boku sceptycznie obserwując moje poczynania, wtrącając cicho “ale wiesz, że to urośnie?“, “będziesz to pieliła?“, “Gosiu, jak ja to skoszę“. Ja dość oburzona, że kobiecie przed czydziestką będzie farmazony prawił, wyrywałam, nawoziłam i sadziłam ze śpiewem na ustach. Następnie stał się remont, panowie budowlańcy rzucili drzwi na moje poletko lawendy, a następnie pojawił się komitet kanalizacyjny i rozorał mi moje azalio-wrzosowisko, na rabatkach pojawiły się chwasty.  Tupnęłam, obraziłam się i stwierdziłam, że dalej działać nie będę, no ileż można. Nie bądźcie jak tamta Gosia.

Mam wrażenie, że podobnie jest z pieskami, przy czym, na pewno nie zgadniecie kto jest moim zachwaszczonym ogródkiem. Tutaj co prawda nie szczędzę działań i jakoś łatwiej przejść mi do porządku dziennego wobec ogromu ciągłej pracy. Otóż większość rzeczy w życiu wymaga pracy ustawicznej. Druga, jeszcze ważniejsza kwestia, o której dziś chciałabym napisać szerzej, to kwestia pogodzenia się z faktem, że pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Najlepszym darem, który możesz dać swojemu psu, to margines na popełnianie błędów i respektowanie jego ograniczeń, granic możliwości.

Żebyście nie zrozumieli mnie źle – jestem bardzo przeciwna standardowemu słowu – wytrych “on/ona tak ma“, którego wiele osób nadużywa, czy mówimy tu o pracy z psem, czy o związkach (stąd przewrotny tytuł dzisiejszego tekstu). Należę do głównego, fanatycznego nurtu szlifowania charakteru psa, pracy nad zachowaniami i entuzjastycznie podchodzę do uczenia psa podejmowania dobrych decyzji. Tym bardziej wstyd mi przyznać, że dopiero niedawno nauczyłam się akceptować słabsze cechy Ru, podchodzić z szacunkiem do jej problemów.

Nie jest to tak, że bardzo długo zajęła mi ta kwestia i mam do siebie żal. Wiele rzeczy wypracowałam i zmieniłam w niej, sama też trochę dojrzała i nauczyła się. Trochę się dotarłyśmy, ja bardziej jej ufam i mocniej panuję nad sobą. Ona ma troszkę więcej mądrości życiowej (choć wciąż, głupiutka i niestabilna jest jak sześciomiesięczne szczenię). Patrząc wstecz, na pewno wielu zachowań z początków nie mogłam zaakceptować (gryzienie po rękach, brak przywołania, brak szacunku wobec przewodnika, niczym nie sprowokowane atakowanie psów, fanatyczne pilnowanie zasobów), i dlatego, po ponad dwóch latach tytanicznej pracy, nauczyłam się ją szanować. Brzmi okropnie i niesprawiedliwie, dlatego sypię głowę popiołem i przyznaję się publicznie – dopiero teraz wpadłam na pomysł, że pewne kwestie należy zaakceptować i uszanować ograniczenia psiego umysłu. To nie robot, nie maszyna, tylko żywy organizm, który mnie kocha i naprawdę bardzo stara się sprostać moim oczekiwaniom. Musielibyście tylko zobaczyć jej zachowanie w arcytrudnych sytuacjach (z puczinkowego punktu widzenia). To, jak dumna z siebie jest, kiedy podejmie dobrą decyzję, jak natychmiast pędzi do mnie, aby upewnić się, że odwaliła naprawdę fantastyczną robotę, szuka potwierdzenia i widząc, że ja jestem z niej dumna, sama powiększa się i puchnie niczym dorodna rozdymka.

Ciężko jest balansować nad granicą – kiedy dobrze wychować, a kiedy mocno nagradzać tak, żeby nie być surowym rodzicem, który po czwórce z matematyki pyta, dlaczego nie było piątki. W pewnych chwilach trzeba brać na raz tysiąc zmiennych, poziom zmęczenia, pobudzenia, zawartości mózgu w mózgu, zachowania osób postronnych, innych psów. Zawsze będzie pobudliwa, rozemocjonowana, impulsywna, reaktywna. Wielu rzeczy nie jestem w stanie przewidzieć, czasem ona naprawdę przegnie pałę, jest nieznośna, totalnie nie panuje nad sobą, nad otoczeniem, nie słyszy mnie, fiksuje się i zapomina o podstawach. Moja w tym głowa, żeby wtedy odpowiednio zareagować, wytrącić ją z transu i pomóc jej dopasować się. Nauczyć się zaakceptować pewne ograniczenia, których nie jest w stanie obejść.

Ja też nie jestem święta. Mam bardzo impulsywny charakter, w pięć sekund wkurzam się do białości, klnę niczym szewc. Owszem, jestem w stanie to kontrolować – nie wejdę w konflikt z nieprzyjemnym klientem – po prostu zamknę twarz, przestanę się odzywać, nie ma możliwości, żebym pozostała grzeczna i miło uśmiechnięta. Mogę pozostać rzeczowa i mówić krótko, nie wchodząc w pyskówki. Ale nigdy nie będę w stanie być dalej miła, nie ma takiej opcji, nie do przejścia. Po jakiś dwóch minutach zazwyczaj mi przechodzi. Ciężko wymagać od Ru, żeby nie reagowała w żaden sposób, skoro sama mam z tym poważny problem, prawda? Dlatego w kwestiach starć bezpośrednich staram się wzmacniać i uczyć ją, żeby podczas potencjalnej sytuacji zapalnej po prostu odchodziła, oddalała się, starając nie wchodzić w konflikt. Ma prawo się zirytować, nie ma prawa wejść w bójkę. Ostatnio, podczas zbiorowego grilla w Madzonach, zachowywała się bardzo dzielnie – kiedy sytuacja ją przerastała po prostu uciekała sobie posiedzieć w bagażniku naszego auta z piłką. Kiedy czuła się pewniej i dobrze przychodziła do mnie, albo biegała z psami.

Jeszcze jedną rzecz musiałam zmienić, żeby pomóc jej czuć się lepiej. Z podkulonym ogonem wróciłam do karmienia surowym mięsem. Na karmach bezzbożowych Ruby była bardziej reaktywna, mocniej pobudzona. Nie jestem pewna, czy była to kwestia głodu, czy kwasów omega, czy jeszcze czegoś innego, ale po powrocie do surowizny znów mamy lepszy okres. To dopiero jest przyrodnicza ciekawostka, choć starzy barfiarze pewnie uważają, że nic w tym dziwnego.

Ale przede wszystkim – staram się szanować jej ograniczenia, nie pchać ją na siłę w sytuacje, które mogą okazać się dla niej nazbyt trudne. Wiem, że kiedy jest naprawdę zmęczona fizycznie, jej granica cierpliwości i możliwości zachowania spokoju jest bardzo cienka. Nie staram się wtedy specjalnie jej obciążać, dociskać i wrzucać w trudne sytuacje, bo wiem, że sobie nie poradzi, a frustracja narośnie, a w efekcie żadnych pozytywnych skutków z tych działań nie będzie. Pasujemy, zostawiamy psa w domu, albo z automatu wkładam ją do klatki z gryzakiem. Mijamy agresywną sukę z piłką w pysku. Wspieram, pokazuje pełne granice, ale staram się naprawdę zrozumieć, jaka burza właśnie trwa w jej głowie.

Teraz wciąż chciałabym mieć fajny ogródek, ale jak na razie brak mi na to chęci. Pan Mąż żarliwie trzyma kciuki, żeby nie zachciało mi się w najbliższym dziesięcioleciu. A psio? Staram się kochać Ru i akceptować jej wady, szanować ograniczenia. Zajęło mi to dość dużo czasu i wiele potknięć, ale myślę, że już wiem i staram się tak stopniować wrażenia, żebyśmy wracali z tarczą, nie na tarczy, kiedy potrzebuje, żeby na nią huknąć, a kiedy trzeba wesprzeć, zostawić w domu. Wierzę, że powoli osiągamy jakąś równowagę. Mimo wszystko kocham tego debilka i myślę, że wiem, jak trudno jest akurat w tych setnych sekundy zachować się tak, jakbym sobie tego życzyła. Podchodzę z pokorą do moich widzimisię – dlatego między innymi Ru na razie startować w zawodach nie będzie. Ma sobie radośnie żyć, nie zabijać piesków, panować nad swoją główką i jeść mięsko. Najwyraźniej po to się pojawiła na tym świecie. Żeby nauczyć mnie pokory.

Jak tam jest u Was? Kochacie bezwarunkowo? Czy warunkujecie miłość, jak ja kiedyś? Umiecie mądrze akceptować swoje i cudze wady?

 

 

16 komentarzy na temat ““Ona tak ma” czyli troszkę o akceptacji

  1. Myślę, że taka mądra miłość jest trudniejsza w dobie internetu, blogów, jutjubów, etc., kiedy z każdej strony patrzymy na idealne pieski, takie mądre, takie sztuczkujące, takie super. W pewnym momencie, zwykle nieświadomie, nakładamy na siebie presję, podnosimy oczekiwania – bo jak to, piesek x umie, to mój się nie nauczy? To może dotyczyć dosłownie wszystkiego – zarówno chodzenia na przednich łapach, jak i radzenia sobie w trudnych sytuacjach typu spacer po mieście w słoneczną niedzielę. All in all, niełatwo jest być dobrą, odpowiedzialną matką, ale trzeba się starać. 😉

    1. Hm, myślę, że trudniejsza może być dla młodszych właścicieli. Ja jako, hm, powiedzmy weteran i staruszka w tej kwestii, jestem mocno oporna na tego typu informacje, szczególnie, że często potem weryfikuje te wizje na seminariach. Ale i tak trochę zajęło mi przyjęcie do wiadomości, że to, że pewnych rzeczy nie jestem w stanie przewidzieć czy umożliwić nie oznacza, że jestem beznadziejnym przewodnikiem. To przyszło z czasem.

  2. Świetny post, naprawdę dał mi sporo do myślenia… Bardzo dobrze wiem co to znaczy mieć reaktywnego, impulsywnego, rozemocjonowanego psa. Wiem też to, że zawsze taka będzie, nigdy nie będę całkowicie pewna co ona chce zrobić. Tak jak piszesz, trzeba to zaakceptować i tyle. Nie mam na myśli tego żeby dać sobie całkowicie spokój, ale małymi kroczkami zwalczamy jej lęki, shizy, problemy. Pomału idziemy w dobrym kierunku, NIGDY nie będzie idealnie, ale może być lepiej.
    PS. Uwielbiam Twojego bloga, naprawdę jeden z moich ulubionych <3

    1. Na pewno trzeba walczyć i pomagać, bo takie zwierzątko mocno się miota w sobie, w samym środeczku, staram się mądrze kochać, trochę wymagać, trochę akceptować – cała ta kombinacja jest arcytrudna, ale wiem, że dzięki temu, że mam na stanie taki egzemplarz, piszę do Was tyle tekstów. Tak naprawdę z tego co się orientuję wiele z Was zagląda tu właśnie ze względu na nią 🙂

      Pees: bardzo dziękujęee <3

  3. Zgadzam się strasznie.

    Wypisałam się ostatnio z jednej behawiorystycznej grupy na fejsie, bo poziom bzdur mnie przytłoczył. Wśród pierdów o dominacji, ustalaniu hierarchii, zazdrości, złośliwości i ogólnej klasyce gatunku, pojawiało się często stwierdzenie, że szczeniaczek jest taką bielusią kartą i możesz na niej zapisać co tylko zapragniesz, ale to w sumie pójście na łatwiznę, bo z dorosłym psem (najlepiej ze schroniska ofkors) też można zrobić WSZYSTKO. Mam wrażenie, że niektórzy święcie wierzą, że da się przebudować psią psychikę od samych podstaw – pies lękowy stanie się super pewny siebie, reaktor jądrowy typu Pandzik ewoluuje w oazę spokoju, a klasyczny północniak nagle pobije na głowę wszystkie owczarki świata, bo przewodnik się postarał. A tu dupa.

    Są rzeczy nieakceptowalne i wymagające pracy, choćby do zesrania. Ale jest różnica w wymaganiu od psa, żeby nie pożerał piesków na spacerze, a oczekiwaniu, że chętnie będzie witał gości w swoim kennelu.

    1. “Są rzeczy nieakceptowalne i wymagające pracy, choćby do zesrania. Ale jest różnica w wymaganiu od psa, żeby nie pożerał piesków na spacerze, a oczekiwaniu, że chętnie będzie witał gości w swoim kennelu.”
      Lepszego podsumowania tego, o co mi chodziło w tym wpisie nie znajdę. Dzięki wielkie, przyznam, że obnażyłam się nieco z duszą na ramieniu właśnie obawiając się, że znajdą się domorośli geniusze, którzy powiedzą, że wszystko jest do przepracowania 😀

    2. Przed nami aktualnie walka z akcpetacja, oczywiscie wspolpracujemy z behawiorystami, ale wydaje nam sie ze nasz mlody po prsotu swej psychiki nie zmieni, ma gorsze/lepsze dni, przez dlugi okres czasu bardzo nas irytowalo to ze w promieniu 100 metrow, a mieszkamy w miescie , i na osiedlu psow mijamy dziennie dziesiatki – wszyscy sie odwracaja, lapia za glowe, nie wierza, a dzieci itd odwracaja sie w przerazeniu i lapia rodzicow za rece. A pies ma 7kg:) siega do lydki, i kazdy chce go poglaskac bo to przeciez reksio z bajki;). Mlody jest po szkoleniach posluszenstwa, we wspolpracy i treningu w odosobnionym miejscu jest bezbledny, przy psach w odpowiedniej odleglosci nie interesujacymi sie nimi jest takze super, ale niestety – jego lek przed biegnacymi w jego strone wiekszymi psiakami, badz mijaniem sie idac z jakimkolwiek psiakiem – konczy sie w 90% przypadkow na totalnym amoku, pisko szczeku, miotaniem sie na smyczy i atakiem blizej nieokreslonej kombinacji checi ucieczki polaczanej z odstraszeniem. Jego panika slyszalna jest szerokim echem w promieni dobrych kilkudziesieciu metrow. Zalamywalismy rece, teraz probojemy to obrcic w zart, nie reagowac, na ludzi juz nie spogladamy, po prostu idziemy, a mlody za nami wiecznie jeszcze z 5 minut ma cos do powiedzenia targajac sie na smyczy do mijanego psa. Ale niech ten nie daj boze zblizy sie na 3,4 metry, badz jest na tym samym chodniku:) klekajcie narody, czasem ten odglos kojarzy mi sie z mordowanymi w meczarniach zwierzetami:(. Tak wiec sie BATuejmy kiedy mozna, cwiczymi dalej, szukamy najbardziej odludnych miejsc w miescie na ile to mozliwe, nie forsujemy nic, dajemy my w miare funkcjonowac w swiecie zewnetrznym. U nas do 7-8 miesiaca bylo super, potem po prostu bez przejsc cos peklo w glowce z dnia na dzien, i tak juz zostalo. Takze Akcpetacja przed nami w duzej dawce

  4. Mam tak z moją staruszką. Dopiero przy drugim, w miarę normalnym psie stwierdziłam, że pewnych kwestii po prostu nie przeskoczę. Nie są to u nas sprawy życia i śmierci, więc sobie odpuściłam, a w sumie to chyba bardziej jej. Od razu zupełnie inaczej nam się razem funkcjonuje :). Czasami trzeba sobie przekalkulować czy męczenie jakiegoś tematu nie jest bardziej niefajne dla psa niż ten konkretny temat, z którym sobie żyje już tyle czasu. I w ogóle wkurza mnie, jak gdzieś czytam, że “z każdym psem się da”, że “skoro z moim Reksiem coś się udało, to z twoją Sabusią też się uda!” Te teksty chyba mają motywować, a w trudniejszych przypadkach mam wrażenie, że zwykle przynoszą odwrotny skutek xD.

    1. No właśnie. Nie chodzi o to, żeby zagryzać zęby i przeć do przodu, bo po prostu szkoda zwierzaka. Tak naprawdę gro z naszych wymysłów to widzimisię przewodnika. Osobiście nie kocham ludzi, często źle się czuję w dużych skupiskach (Pan Mąż nazywa to gawiedziowstrętem), dlaczego miałabym mieć o to pretensje do mojego psa?

  5. Myślę, że akceptacja pewnych, ciężkich do zmiany wad swojego psa jest trudna i przychodzi po latach. Sama jestem tego żywym przykładem, powiem szczerze, że bez tej ciągłej presji, którą sama sobie narzucałam jest mi lżej. Nie dążę do czegoś czego odbudować się praktycznie nie da, bo to niemożliwe. Za to staram się ignorować problem i stawiać psa w tych mniej komfortowych sytuacjach, żeby coraz bardziej zwężać granice jej problemu, a zwiększać ignorowania go również przez samą ją. Stawiam psu krok po kroku warunki, które wiem że jest w stanie spełnić, oczywiście są momenty, w których wymagam od niej więcej niż powinnam i czasem wpływa to na nią lepiej, czasem gorzej i to normalne. Znalazłam harmonię i przestałam skupiać się na problemie, a zaczęłam na rozwoju.
    Bardzo fajny post 🙂

    Pozdrawiamy H&F
    Nasz blog!

  6. Lubię takie wpisy. Pamiętam początki, widze Ru teraz i mega dumna z Was jestem. W środę obserwowałam Ru jak dzielnie sobie poczynała i zrobiło mi się trochę przykro, że ktoś bezmyślnie wziął takiego psa, spieprzył, a później zostawił z własnymi problemami. Na szczęście dla owych psów, są takie naiwne osóbki z dobrym serduszkiem, które adoptują, walczą o każdy wspólny dzień. Kochają, nienawidzą, posypują głowy popiołem, odpuszczają i robią krok do przodu 🙂

    A w temacie BARF’a to u nas też temat olbrzymiej nadreaktywności trochę przycichł od momentu przejścia na surowiznę.

  7. Akceptacja ważna rzecz. Ja się nie lubię denerwować (kto lubi?), więc dla własnego zdrowia, trzeba się z niektórymi sprawami pogodzić. Po co się złościć na rzeczy, na które nie ma się wpływu? A jeśli jakiś wpływ się ma, to trzeba trochę (lub niekiedy trochę bardziej) popracować:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *