Awaria w warsztacie SPA – czyli krótka opowieść o groomerze

“Mój boże ten pies ma znowu dreda.”, “Daj mi ten trymer, nie mogę na to patrzeć”, “Hahaha, przepraszam – czy on ma na tyłku wyciętą pieczarkę?”, “Gosiu, popatrz no, co to za dziwna końcówka dreda?” – to tylko kilka przypałowych tekstów, z którymi spotykałam się podczas moich nieudolnych prób uformowania  z żywopłotu obfitości sierści wszelakiej jakiś kształt przypominający psa rasy (podobno) pracującej. O ile Ru przy minimum wysiłku jakoś wygląda, to Bala mogłabym ciąć, trymować, podlewać i kształtować raz jeszcze, mimo wszystko co by się nie działo, będzie wyglądał jak dorodny wychowanek pani Kazi a.k.a podnóżek pod fotel. O ile jego letnia szata nieco przypomina psa, to zimowa woła o pomstę do nieba. Dlategóż kiedy Marysia z Wyspa Psa (znajdziecie ją również tu i tu -pamiętacie nasze wspaniałe kubki? Są moimi ulubionymi do dziś!), zaproponowała, że swoim fachowym (bo nie dość, że posiada i wystawia aussie, o wdzięcznym pseudonimie kserówki to jeszcze jest technikiem weterynarii) okiem i wprawną ręką wydobędzie spod wielkich futrzanego jestestwa kształt przypominający psa, nie wahałam się ani chwili.

Schody zaczęły się już podczas umawiania się na nasze spotkanie – próby zsynchronizowania naszych kalendarzy okazały się być nie lada wyzwaniem, termin rozciągał się od listopada…do lutego. W końcu udało nam się spotkać, nagadać, obalić duże opakowanie Toffifee i spróbować doprowadzić oba oziki  (bo Nenusia oprócz fryzury na kromkę chleba, swoim owłosieniem reprezentuje dumnie rasę bordero whippet, i gdyby nie obecność przy kryciu i porodzie, to miałabym pewne wątpliwości dotyczące rodowodu pannicy) do stanu używalności.

Różowe przyrządy tortur z rubinowym okiem 😀

Marię (w szerszych kręgach znaną nie bez kozery, jako Marię Awarię) wraz z mobilnym oprzyrządowaniem (czyli słuchajcie, obiektem moich marzeń, ODKURZACZEM do kłaków, który wydmuchuje martwy podszerstek ze zwierzęcia, nie było nam dane go użyć, trochę żałuję, albowiem niechybnie Puczineczka obrobiłaby się na rzadko), stoliczkiem groomerskim, oraz RÓŻOWYM oprzyrządowaniem do pielęgnacji psiej koafiury ulokowaliśmy w garażu, żeby wszechobecne latające kłaki udało się w miarę sprawnie opanować. Po rozłożeniu magicznego stolika (który składa się i rozkłada, ma kółka i jest arcyciekawym wehikułem), miałam pewne obawy, czy na pewno ten patent zniesie bez stęknięcia dodatkowe 20 kilogramów, które się na nim rozgości. Wyobraźcie sobie, zniósł skok i nawet nie stęknął.

Rozdzierająco smutny Bal podczas pielęgnacji.

Trochę strwożona obserwowałam wyczyny Marysi, bo nie jestem najlepszym operatorem trymera hakowego, robię to dość rzadko i krótko, i mam identyczną minę jak Bal. W Starszym Hartczakrowie krąży historia, nawiasem mówiąc, w której to pewna mała dziewczynka bardzo płakała podczas gdy mama rozczesywała jej włosy. Ale nie chciała mieć krótkich, tylko długie, rozumiecie, jak księżniczka. Ale najlepiej żeby ich nie czesać i nie dotykać. Podczas kołtunów otwierały się wrota piekieł, Towarzystwo Przyjaciół Dzieci wyważało drzwi, po czym wycofywało się raczkiem posyłając współczujące spojrzenia operatorowi szczotki. No i podczas któryś tam łkań z kolei Mamusię szlag trafił i krew zalała oczy i ucięła dziecku fragment kołtuna nożyczkami. A potem się pytają po kim odziedziczyłam choleryczny charakter.

Czasem zdarza mi się coś podciąć (czy użyć portek starszego brata do ustabilizowania uszu), więc można by rzec, że Bal był w ząbek czesany. Zastanawiałam się w jakich żołnierskich słowach zostanę obsztorcowana (nie zostałam) i czy uda się jakoś tak wymanewrować, żeby pies nie wyglądał jak spleśniała pieczarka (udało się). No i Bal otrzymał nowe STOPY. Co prawda, dzięki cioci Patce nie narzekał na swoje ogumienie, ale już powoli zarastało. Ciotka Mary doprawiła dzieła (ku wyraźnemu smutkowi Bala, który nie przepada jak nieznajome osoby spoufalają się z jego kończynami i z głębokim żalem wyrażał swoje głębokie oburzenie). Raz tylko usłyszałam “CO TO JEST? CO TO JEST? TO JEST DRED”, w międzyczasie dziękowałam wszelkim niebiosom, że jest środek zimy, a nie lato, gdzie dredy na pieskach rosną na pęczkach, albowiem wpadają jak dzikie pojeby do wody, a następnie panierują się i schną (nie dredy, psy). I tak do rozpęku. I tak, wiem, że nie ma się czym chwalić. Ta notka to mój walk of shame.

;-(

Okazało się, że nie jest tak źle, że udało się nie spędzić dwunastu godzin na odfutrzaniu Bala, ku mojej rozpaczy okazało się, że ta objętość to nie jest podszerstek, ba, nawet nie włączyliśmy odkurzacza! Nie jest to również tłuszczyk, musicie mi wierzyć na słowo 😀 Tylko okrywówka – najgorsza z możliwych diagnoz 😛

Bal przed i po

Z Puczineczką było ciężej, czy ktoś na sali jest zdziwiony? Serio? Rąsia do góry! Wstań. A teraz pała, za nieprzykładanie się do zawiłych losów Puczineczki w naszym świecie 😀 Suczka zachowywała się, jakoby stała na rozżarzonych węglach. Albo gdybyśmy tatuowali jej delfina lub motyla na kostce. Kręciła się, siadała, łkała gorzkimi, GORZKIMI łzami. Życie z Ruby, drodzy moi, to nie je bajka.

Pimp my Puczi, edycja dla wyjątkowo odważnych.

Dlategóż cały proces musiałam trzymać ją oburącz, i szeptać czułe (lub mniej) słowa do uszka. Inaczej zalewała się łzami i chciała schodzić ze stolika, kompletnie utrudniając Marysi pracę. Dość powiedzieć, że następnego dnia miałam zakwasy jakbym dnia poprzedniego dźwigała siatki z przetworami teściowej. Takie dwudziestokilogramowe, niepełnosprytne umysłowo. Ale za to ma pupkę ciętą w bombkę, dzięki czemu już nie tylko z dźwięków i wyrazu twarzy przypomina pawiana.

Puczi na krawędzi wytrzymałości. Nie, nie obiła sobie ryjka.

Puczi ma nieco ładniejszą szatę okrywową, jest miękka jak wata cukrowa (i często podobnie lepka, albowiem lubi się tarzać we wszystkim i wchodzić pod łyżki i kubki), co nieco lepiej wygląda, natomiast w pielęgnacji jest troszkę trudniejsze. Niczym nie zrażona Mary dzielnie przedarła się przez morze kłaków (a była już po swojej normalnej szychcie, w tym po dwóch DONkach), za co będę jej dozgonnie wdzięczna.

Pomijając oczywiste walory estetyczne – nowe zupełnie nieśmigane pieski, które wyglądały jak spod igły, a nie jak ze wsi, całe spotkanie okazało się być bardzo sympatyczne. Tak naprawdę jako wystawowa dziewica odkryłam, że groomer, to trochę psi stylista i opieka przedweterynaryjna w jednym! Dobrym groomingiem można podkreślić walory i ukryć wady, a gdy posiada się psa ze skłonnością do alergii i jest się takim kosmetycznym Januszem jak ja, dobrze postawić na groomera w swojej okolicy, żeby swoim fachowym okiem przyciął, wyciął i wykąpał tak, żeby zminimalizować ryzyko np. urazów rogówki u psów ras brachycefalicznych, które mają długie włosy mogące uszkadzać oko, lub wycinanie/wyrywanie włosów z uszu, dzięki czemu jest mniejsza szansa na nawracanie stanów zapalnych uszu. Przytnie też pazurki, przez co Wasz Fafik znów będzie mógł znów w prawidłowy sposób chodzić – przez co zminimalizujemy ryzyko urazów pazurów i ewentualnych zwyrodnień spowodowanych nieprawidłowym stawianiem łap.

Dobry psi fryzjer to nie fanaberia pań z tipsami – to dodatkowe źródło, które może nieco poprawić jakość życia piesków – chorowitków! A i dla tych tytanów zdrowotności odrobina masażu nie zaszkodzi – warto tylko od małego pracować i przyzwyczajać do zabiegów pielęgnacyjnych (sprawa ma się podobnie jak w przypadku wizyt u lekarza weterynarii), a ludziom takim jak Marysia będzie żyło się łatwiej i lepiej! 🙂

Z tego miejsca chciałam bardzo serdecznie podziękować heroicznej Marii za walkę do ostatniego kłaka. Nigdy wcześniej ozikom nie lśnił tak wywoskowany lakier. Na szczęście dnia następnego Ru z pasją wyczochrała się w śniegu. Tym razem bez odżywki z odchodów. Dziękuję za protipy, ciekawostki i plotkowanie do bólu języka! <3

Czy Wasze psy chodzą do groomera? Lubią się czesać, czy płaczą łzami gorzkimi jak pisząca te słowa? Jak Wasze psy zachowują się podczas pielęgnacji?

 

 

8 komentarzy na temat “Awaria w warsztacie SPA – czyli krótka opowieść o groomerze

  1. Już chciałam umawiać wizytę a tu tak daleko:( też chcielibyśmy być ładni chociaż jedną małą chwilkę

    1. Nie wiem skąd jesteś, ale na Śląsku jestem co weekend – można mnie łapać w hotelu dla psów – Psilton, na Handlowej w Zabrzu albo umówić się na wizytę domową (odkurzam po sobie 😉 )

      Pozdrawiam
      Maria-Awaria

  2. O super:) jesteśmy z Czeladzi ale Zabrze to dobra lokalizacja, zapisuje dane, jest nadzieja dla nas:) pozdrawiam

  3. Jako właścicielka dużego psa(wprawdzie krótkowłosego) oraz bardzo małej i źle zorganizowanej łazienki marzę o tym, żeby mi ktoś profesjonalnie wykąpał zwierzę. Najlepiej z dala od domu i bez malowania sufitu ;-).

    1. Haha to ja mam kabinkę, i przytomnie po kąpieli daje im się otrzepać w zamkniętej 😀 Choć wolałabym mieć drugą łazienkę “brudną” na powroty ze spacerów właśnie 😀

  4. Mam nadzieję, że mojemu szczeniaczkowi zostanie na zawsze jego łysowatość.
    Gdyby miał wyglądać jak Bal, niechybnie spędzi życie w dredach. Albo ogolony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *