Myślę, że każdy z nas zna ten model – bardzo napięty grafik, macie dosłownie trzy chwile na zjedzenie, przygotowanie posiłku do wyjścia, merytoryczne przygotowanie się do zadań zaplanowanych na ten dzień, jednocześnie posiadając dwa mrugnięcia okiem na przygotowanie siebie. Gdzie w tym wszystkim trzy chętne roześmiane gęby, które nieśmiało pytają o czas, jaki im poświęcisz? Ano właśnie. I mnie zdarzają się takie dni, i udało mi się znaleźć kilka (nie) zawodnych patentów, które oczywiście wymagają minimum zaangażowania do Was, ale w zamian odwrotnie proporcjonalnie angażują pieski i gwarantują Wam, że nie wyjdziecie z domu czując się jak najgorsi właściciele na świecie – potraktujcie to jako przedterminowy prezent mikołajkowy, dobrze? Gotowi? Ruszamy!
Mam do pół godziny : Chodakowska w pigułce
Tu uważam, że optymalny będzie jednak spacer trochę więcej niż fizjologiczny. Zamiast jednak “głupiego” i potencjalnie kontuzjogennego biegania za piłką proponuję wykorzystanie infrastruktury Was otaczającej. Nie wiem, ile z Was widziało nasze ostatnie instastory, ale miałam dosłownie chwilkę przed umówionymi zabiegami Bala, żeby wymęczyć dziewczyny. Szczęśliwie złożyło się tak, że teren przylegający do Aquawetu ma kilka drzewek i fragment na wzniesieniu. Zafundowałam dziołszkom więc szybki fitness – wbieganie i zbieganie z górki w formie rozgrzewki, następnie obieganie drzewek w lewo i w prawo (również pod górkę), na komendę zbieganie z górki, przeskakiwanie pniaka i wbieganie do mnie pod górkę. Miały się ścigać, albo wykonywać komendy po kolei (czekanie na swoją chwilę również spala, tym razem móżdżek).
Druga opcja, którą dopiero przetestuje to fragment bezpiecznego nieużytku (u nas ugorów dostatek), jakaś rzecz do której warto biec i…spadochron biegowy. Nie mam tego jeszcze ogarniętego od strony praktycznej, ale widzę, że świeci coraz większe triumfy u psiarzy. Zakupiłam, czekam aż dojdzie i zdam Wam relację (chyba, że mieliście już z tym do czynienia i możecie podzielić się spostrzeżeniami?).
Staram się w takich chwilach nie robić sportowego treningu na odwal się z prostego względu – pośpiech może sprowokować niedopatrzenia – a to może doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji. Raczej odradzam.
Mam piętnaście minut i ani chwili dłużej!
Ja wtedy stawiam na dwie rzeczy – zabawy węchowe (tu cały post na ten temat) lub sztuczki ale w wersji turbo spalanie – czyli każdy zostaje wezwany imiennie do wykonania konkretnego zadania, a następnie ma grzecznie czekać, aż znów przypadnie jego kolejka – niestety ta opcja działa tylko w stadzie, z przyczyn oczywistych nie zadziała przy jedynaku. Tutaj niestety musicie być zaangażowani w stu procentach, choć w wariancie z zabawami węchowymi, jest szansa, że zdążycie się nawet pomalować (sprawdzone info, choć Ewa z Red Lipstick Monster pewnie by płakała jakby widziała jak maluje się jedno oko mając wlepione w lustro, a drugim usiłując łypać na pieska rozwiązującego łamigłówki).
Możecie korzystać z gotowców, albo spróbować samemu wykonać matę węchową, pochować karmę w wytłoczkach, albo wymagać szukać konkretnej zabawki w pokoju. Wszystkie chwyty dozwolone, a im radośniejsza będzie zabawa, tym większa szansa, że po powrocie do domu, zmęczeni jak stopięćdziesiąt, będziecie mieli szansę wykonać z psem fizjologiczny sik i wrócić do domu, zasiąść przed Netflixem obiecując Azorowi, że w weekend sobie odkujemy. U mnie działa.
Za pięć minut będzie dziesięć minut, od kiedy miałam się pojawić na zebraniu
Czyli nóż na gardle, szyszka w tyłku i generalnie masakra. Wtedy sprawdzają mi się wyłącznie gryzaki – opcja leń maks (a tu znajdziecie zestawienie najtrwalszych gryzaków, które sprawdzają się u nas), albo opcja “przezorny zawsze zabezpieczony” czyli uprzednio zamrożony kong. Brawo, macie mój dozgonny szacunek – ja kongów załadowanych na czarną godzinę nie mam. Długodziałający gryzak, buzi w czółko, popraw koronę i leć podbijać świat (ale przebóg, najpierw sprawdź jak Twój piesek zareaguje na konkretne jedzenie – chyba nie chcesz wrócić do domu i powstrzymując torsje sprzątać pozostałości po imprezie?).
A na koniec, szepnę Wam, że tak naprawdę najważniejszą sprawą jest to, żeby nauczyć psa, że w domu się odpoczywa, i że zdarzają się w życiu takie dni, tygodnie czy czasem miesiące, kiedy trzeba zwolnić. I warto nauczyć swojego pracusia (i siebie!), że trzeba czasem wywrócić się do góry brzuchem i po prostu cieszyć się nicnierobieniem, przewracaniem z boku na bok. To naprawdę najważniejsza rzecz, jaką możecie nauczyć psa (i siebie). Tryb rozsądnego oszczędzania energii stanowi podstawę higieny psiego umysłu, pamiętajcie o tym (więcej na ten temat znajdziecie w serii “Zen dla psa”).
A jakie są Wasze sposoby na szybkie zmęczenie swoich psów? Podzielcie się z nami! 🙂
Ja się mega cieszę że moje psy (szczególnie, że najmłodszy) ogarniają, że czasem po prostu się odpoczywa. Bo jestem chora, bo nie mam czasu, itd. Bywa nawet że kończy się na wyjściu na siku i zamknięciu kotleta w klatce z kongiem i jakoś wszyscy spoko przeżyją. Grunt to właśnie nauczyć psy dostosowania się do naszego, różnego trybu życia.
Tak, dlatego o tym napisałam na końcu – podstawa to nauczenie wspólnej egzystencji. I odpoczynku. Obu stron 🙂
*alert, komentarz długi jak post :D*
Mój pies niestety ma ogromny problem z emocjami i trochę zajęło nam przekonanie go, że miejsce i środowisko, w którym teraz jest, jest bezpieczne i nie musi być cały czas w alercie. Wprowadziliśmy m. in. rutynę, żeby pies wiedział, że są pewne prawa niepodważalne, ale gdzieś popełniliśmy błąd. Fidze rutyna weszła zbyt mocno – jej poczucie bezpieczeństwa jest mocno powiązane ze spacerami… Czasami poczeka na spacer 2-3 godziny dłużej (wieczorny, bo poranny musi być święty – zawsze o tej samej i zawsze min. 50 minut), wyjdzie na krótki spacer (20 minut) lub pobawimy się w domu, poćwiczymy etc. bez spaceru. Jednak takie odstępstwa od normy max. raz w tygodniu, w przeciwnym wypadku pieseł się rozsypuje. Bardzo się pocieszam (to mnie trzyma przy życiu ), że może po prostu jej proces adaptacyjny idzie baardzo wolno (pies przygarnięty) i coś się jednak zmieni…
Raz delikatnie byłam zmuszona zmienić rutynę poranka i chwała Tobie (!!), że poleciłaś rogi wołowe, bo akurat tego dnia zostawiłam jej po wyjściu do pracy i gdyby nie one to połowy domu by nie było (obserwuję ją na kamerach, lol).
NO ALE DO MERITUM, kiedy wylałam już żale:
Fidze 15-20 minut intensywnej zabawy szarpakiem razem z igraniem na jej samokontroli (merdanie sznurkiem przed nosem, uciekanie etc.), zwolnieniem do zabawy po komendzie lub sztuczce (+ jedzonko w macie węchowej po takiej sesji) też mi wyłącza psiaka na jakiś czas. Aczkolwiek to akurat opcja dla jedynaka, bo w Twoim wypadku zajęło by to dłużej :D.
My jeszcze stosujemy naturalną matę węchową czyli trawę. Aczkolwiek Tobie też się nie sprawdzi (no ale może jednak ktoś inny przeczyta i skorzysta). Kiedy widzę po spacerze, że pies nie dogorywa, to rozsypuję mu na dosyć sporej przestrzeni (mieszkam w domu) chrupki – no po takiej dawce zazwyczaj od razu idzie na legowisko.
No i spacery po wsi ok. 30 minut, kiedy ćwiczymy trzymanie się pobocza, chodzenia na luźnej smyczy, kontroli emocji (psy, ludzie) przywołania (to z kolei dla początkujących psiarzy, znowu nie dla Ciebie :D) (ogólnie więcej wymagam niż na spacerze w polach/lesie) też potrafi ją czasem bardziej zmęczyć niż godzina węszenia na lince.
Kiedy robiłam z Figą protokół relaksacyjny (ok. 20 minut ćwiczeń dziennie) to mimo, że ona miała tylko leżeć to widać, że 20 minut, to był jej maks i potrzebowała odpoczynku.
Z gryzaków oprócz wymienianych przez Ciebie, które starczają mojemu psu niestety na nieco krócej niż Twoim polecam z lorda zetona duże białe ucho wołowe I gat – Fidze zajmuje nawet 30 minut (te uszy innych firm rozbrajała w 15). Jest jeszcze z zooplusa Dibo faszerowana kość szpikowa, która jest równie super co rogi wołowe (a obśliniona nie śmierdzi jak te rogi :’D), ale Ty chyba tylko full naturalne podajesz swoim psom?
PS. Spadochron biegowy – HOW COOL IS THAT?!
Tak to prawda! Uszy wołowe też dają radę 😀 Taak te szpikowe kości też zakupiłam, ale oni jakoś nie szaleli wybitnie na ich punkcie, niewdzięcznicy! A cośty, nie tylko full naturalne, choć faktycznie wolę stawiać na bezpieczniejsze wersje 🙂
A możesz napisać coś więcej o tym protokole relaksacyjnym? 🙂
PEES – dziś więcej o spadochronie! Trochę koślawo, ale trochę zadziałało! 😀