Już ja wiem co powiecie – chwilę temu pisałam Wam jak ogarniam trzy psy w stadzie składającym się z (trzyrazycztery– dalej dalej ciążowy kalafiorze!) dwunastu łap, a teraz porywam się z motyką na słońce i dokładam kolejnego członka rodziny. No co ja poradzę. W pierwszej części cyklu napiszę Wam o tym na co zwracam uwagę przygotowując psy na poznanie się z nowym członkiem rodziny, tym razem człekokształtnym (choć przez pierwsze kilka miesięcy może przypominać kartofla o aparycji pana Jacka Kuronia, nie mam złudzeń). W drugiej części, którą opublikuję (jak Dziedzic da) za dwa tygodnie, poruszymy kwestie podstawowego posłuszeństwa i przydatnych komend. Gotowi?
Poznaj swojego…przyjaciela
Czyli krótko mówiąc – warto podejść zdroworozsądkowo do swoich psów. Jakie są, tak naprawdę (poza tym, że najbardziej urocze i do schrupania). Jakie mają wady, jakie zalety, co może stanowić dla nich problem. Zastanówcie się chwilę. Macie to? To napiszę dla przykładu jak to wygląda u mnie.
Baloo – mocną stroną na pewno jest stabilny charakter, sam z siebie naprawdę lubi dzieci, jest wobec nich ostrożny i wyważony, potrafi się odnaleźć nawet jak wydają z siebie dziwne dźwięki, ruszają się w nieprzewidywany sposób. Słabe strony – DRZE RYJA NIEZIEMSKO – więc będzie mi budził dziecko, co z kolei spowoduje chęć urwania mu głowy przy samym tyłku. Owszem, sznuruje go, kiedy wydam polecenie, ale zawsze dzieje się to po fakcie. POWINNO BYĆ OK, czuło i miło.
Ruby – mocne strony w przypadku przebywania z dziećmi – niestety nie ma. Dzieci nie lubi, boi się ich, pobudza się dźwiękami, ruchem, miałaby ochotę atakować, ale wie, że nie może. CZERWONA FLAGA, walczyć będziemy o tolerowanie i przyzwyczajenie do obecności nowego członka rodziny.
Nenya – cicha, spokojna, zrównoważona, kiedy sytuacja ją przerasta – oddala się i idzie spać. Z minusów – nagłe dźwięki i ruchy dziecka mogą ją przestraszyć i przytłoczyć. DO ZROBIENIA NA TOTALNYM LUZIE, choć nie wierzę, że będzie z tego szalona miłość, raczej spokojna akceptacja.
No i mamy – analiza wad i zalet, wątpliwości czy stanów swoich psów, które mogą przysporzyć kłopotów, dzięki czemu macie szansę zdroworozsądkowo podejść do dalszych kwestii. Tu ogromna uwaga – zwróćcie uwagę na to, czy Wasz pies nie wykazuje agresji względem innych domowników, ludzi, psów, wszelkich zwierząt, czy nie pobudzają go zabawki piszczałki, nie gryzie z ekscytacji, nie znaczy terenu, nie pilnuje Was, nie broni zasobów – nie sprawia problemów wychowawczych ZANIM dziecko pojawi się na świecie. Zdaję sobie sprawę, że teraz piszę truizmy, ale jeśli faktycznie wydaje Wam się, że może mieć z którymś z wyżej wymienionych podpunktów problem, to proszę, umówcie się bezpośrednio wcześniej ze specjalistą. Nie w dziewiątym miesiącu ciąży. Nie po narodzeniu Krystiana. Już teraz.
Nie wierzcie wszystkim wzruszającym historiom, jak to pieseczki z definicji kochają dzieci. Jak to z definicji, po przyjechaniu ze szpitala, zakochały się we wrzeszczącym burrito. Jakie to mądre, przywiązane i rodzinne zwierzątka. Jak to Bari skoczył w ogień za dziesięcioletnim Brajanem, a Figa bohatersko stanęła na linii strzału pomiędzy zamaskowanym terrorystą a jej małą pańcią Filomeą. Jeśli kochacie swoje pieseczki i kochacie swoje dziecko, stanowczo bezpieczniejszym i mądrzejszym rozwiązaniem jest wybranie się do szkoleniowca, nie zdanie na ślepy los.
Jeśli nadal mi nie wierzycie, to idąc dokładnie tym samym tokiem myślenia – każda z Was, posiadających jajniki oraz macicę z automatu MUSI kochać dzieci i wyrażać chęć posiadania przynajmniej dziesięciu pyzatych, poklejonych dżemem mordeczek. No nie musicie. Nie musicie nawet lubić małych ludzi, o ile nie sypiecie ich piaskiem po twarzach i ukradkiem podkładacie nóg, to jesteście całkowicie normalne.
I vice versa – Wasze psy wcale dzieci kochać nie muszą (NAWET, jeśli jest to rasa po prostu podręcznikowo przyszyta do reklamy kredytu w banku, gdzie to raźna czeredka, szczęśliwa rodzina, hasa sobie po parku rzucając swojemu najlepszemu czworonożnemu przyjacielowi, o zgrozo, patyk, zaśmiewając się do rozpuku i padając sobie raz po raz w ramiona).
To tak nie działa. Wasze psy mogą lubić dzieci z definicji (job done here), nauczyć się lubić dzieci ( i tylko Wasza w tym głowa) lub tylko nauczyć tolerować dzieci. I możliwe, że niewiele więcej będziecie w stanie z tym zrobić.
Wasza, podwójna – bo jako rodzica i przewodnika, w tym rola, żeby sprawić, aby kontakty na linii dziecko – pies były możliwe bezpieczne i, przy odrobinie szczęścia, sprawiały obu stronom przyjemność, a na pewno nie mogą wymagać wychodzenia ze strefy komfortu ani u jednych, ani u drugich. Więcej o tego typu kwestiach pisze Magda z Balans dog, jest na tym polu stanowczo bardziej doświadczona, dlatego chętnych odsyłam właśnie tam.
W tej części wpisu zaproszę Was na zapoznanie się z pewnymi podstawowymi kwestiami, które rozważałam przez te kilka długich miesięcy procesu inkubacji noworodka.
Puszczanie dźwięków pozytywek, zabawek, szumisiów, dźwięków płaczu noworodka
U nas na początku oziki dziwnie reagowały na pozytywkę i szumisia. Ru nadal pobudza się WSZYSTKIMI zabawkami, które mamy dla młodego (a odziedziczyliśmy ich jakąś tonę), natomiast bardzo ładnie radzi sobie po prostu z nie dotykaniem ich. Wie, że nie wolno, choćby chciała. Niestety to by było na tyle, więcej nie udało nam się zrobić. Nie wydaje mi się, żeby przynosiło jakiś spektakularny efekt, szczególnie wyjęte z ogólnego kontekstu chaosu, który niebawem będzie tłem dla tych niespodziewanych dźwięków.
Wprowadzenie nowego pomieszczenia, mebli, dziwnych urządzeń
Pokój przeznaczony dla dziecka był niegdyś królestwem Pana Męża, które było totalnie zagracone i psy nie miały do niego wstępu, więc stanowiło nieznany teren. Kiedy zaczęliśmy remontować, psy mogły nam towarzyszyć (bo to jest bliższe mojemu sercu niż totalna izolacja, którą polecają niektórzy, możliwe, że przyjdzie mi pożałować tej miękkości), ale na moich zasadach. Miały wyznaczone miejsce (dywanik), z którego mogły obserwować nasze zmagania ze skręcaniem mebli (a raczej – zmagania Pana Męża, ja siedziałam na piłce fitness czytając instrukcję składania mebli). Potem były proszone, aby przenieść się za próg pokoju i czekać tam, aż umożliwię im wejście. Teraz, kiedy wykonuje drobne prace w pokoju małego (prasuję ubranka, przekładam rzeczy, pakuję torbę do szpitala) mają wybór – mogą mi towarzyszyć, albo nie, ale z reguły, ku mojemu zadowoleniu, preferują drzemki w innych miejscach w domu. Pokój stoi dla nich otworem, mogą wejść, wąchać i się napatrzeć. Fotelik samochodowy i wózek również stanowią dodatkowe rekwizyty w domu i praktycznie od razu im okrzepły.
Rozeznanie fajnych ścieżek spacerowych
Marzy mi się noszenie dzieciaka w chuście, ponieważ to podobno najfajniejsze rozwiązanie dla psychiki dzieciaka na początku rozwoju, a dodatkowo przy trzech psach występuje dość kluczowa sprawa wolnych rąk (i więcej miejsca w samochodzie). Jednak z tego, co czytałam różnie może być zarówno z moimi umiejętnościami jako motacza (mam wizję pracowitego wiązania wierzgającego tobołka, który to tobołek następnie spadnie z hukiem na ziemię) i preferencjami Dziedzica. Dlatego spędzałam część wolnego czasu poszukując optymalnych tras, gdzie psy mogłyby biegać spuszczone ze smyczy, a jednocześnie byłyby przejezdne dla naszego wózka (wybór wózka był również podyktowany możliwością przemieszczania się po wiejskich wertepach). Sporą część propozycji wpisałam sobie w bujo.
Przystosowanie transportu
Problem transportu noworodka i psów trochę spędzał mi sen z powiek – odkąd cudem uniknęliśmy wypadkowi i widziałam TIRa jadącego wprost na niczego nieświadome psy w bagażniku, to zainwestowałam w porządną matę samochodową i wiedziona słusznym przekonaniem, że w kabinie będzie im nieco bezpieczniej (choć według badań optymalne zabezpieczenie psów to porządna klatka). Jednak wraz z nastaniem dwóch kresek na teście ciążowym było jasne, że okres panowania czipsów na tylnych siedzeniach się skończył i znów będą musieli wrócić do bagażnika. Dlatego nieco pękłam ze szczęścia, kiedy udało nam się zgłosić do testowania klatki do samochodu dla psów z prawdziwego zdarzenia (osobne jej testy postaram się Wam opublikować za jakieś cztery tygodnie, sami rozumiecie, że planowanie czegokolwiek niż wyjście po bułki w dziewiątym miesiącu ciąży to czysta abstrakcja). Przez chwilę odetchnęłam z ulgą, ale, jak to zwykle bywa, mój pragmatyczny mąż zadał dość ważne pytanie “No fajna. A co z wózkiem?”. Wózek, jego mać. Wielki stelaż + gondola – jak to upchnąć, żeby było bezpiecznie? Na szczęście akurat kwestia gondoli to tylko początkowe 4-6 miesięcy użytkowania, potem na salony wjeżdża spacerówka zajmująca nieco mniej miejsca. Natomiast w naszym przypadku, niezależnie, wózek przewożony będzie w trumnie na dachu – innej opcji niestety nie mamy.
Budowanie pozytywnych skojarzeń z innymi przedstawicielami ludzkich szczeniąt i podrostków
Jak już pisałam wyżej – Baloo fabrycznie potrafi w dzieciaki. Ogólnie względem obcych jest uprzejmie obojętny, ale bardzo ładnie i delikatnie obchodzi się właśnie z ludzkimi szczeniakami – widać, że kontakt z nimi sprawia mu przyjemność.
U Ru odkąd u nas nastała, pracowałam nad zobojętnieniem na dzieci i nauczeniem, że jakiekolwiek próby gryzienia będą obłożone poważnymi sankcjami. Teraz nie wtłoczona w bezpośrednią konfrontacje z dzieckiem, nie ujada histerycznie i nie próbuje zabić. Potrafi zachowywać się spokojnie, wobec spokojnych zachowań dzieci. Krzyki i bieganie nadal ją denerwują, ale nie wychodzi na orbitę i słucha moich poleceń. Miała tendencje do skakania na człowieka, który dziecko trzymał i w tej kwestii nadal musi dostać słowną reprymendę.
Nenu dzieci się bała, ale na wakacjach z moim chrześniakiem, a potem na obozie ze starszymi dzieciakami i nastolatkami powiązała sobie małych ludzi z fajnym jedzeniem i wykonywaniem ZADAŃ. Roczny chrześniak Igor stanowi samopełzający dyspenser smakołyków, a ostatnia losowa dziewczynka na MŚ Mondioringu uczyła ją nowych sztuczek (a Nenu nie brzydziła się jej dotykać i wykonywać poleceń). Można więc powiedzieć, że na tym polu mamy przyzwoite przygotowanie, a jestem pewna, że sporo mnie jeszcze zaskoczy.
Zakup gryzaków, wypełnienie i zamrożenie zabawek na jedzenie
Podczas pierwszych miesięcy mogę naprawdę nie mieć czasu na porządny prysznic, więc zamówiłam dwie tony gryzaków, które zajmą moje psy, dodatkowo poupychałam we wszelkich zabawkach sporo pieniędzy zamienionych na puszki i psie pasztety właśnie po to, żeby w chwilach słabości i braku czasu móc sięgnąć po jakąś stulgębkę i wręczyć psom, żeby się czymś zajęły. O gryzakach, które zajmą szczęki na długo tu, a o zabawkach na jedzenie tu. Zakupiłam też zapas mięsa, żeby nerwowo w niedzielę wieczorem nie próbować zakupić w pobliskiej Ropuszce (u nas na wsi nie ma Żabek, są Ropuszki, mówię serio!) trzy wątpliwej jakości puszki o smaku psa zmielonego z łańcuchem i budą.
Poród i połóg – co z psami
I wreszcie – na koniec, najważniejsza kwestia – zabezpieczenie psiej psychiki i komfortu, co jednocześnie sprawi, że i ja będę spokojniejsza. Mam dużo szczęścia, że podczas porodu i na początku naszej przygody z noworodkiem i wszelkimi atrakcjami związanymi z połogiem, mogę psy odesłać do bezpiecznej przystaniu u moich rodziców których kochają nad życie, a dom znają, mieszkały w nim nieraz. Uważam to za najlepsze dla nich rozwiązanie, choć wydaje mi się, że bardzo szybko będę chciała choć część z nich z powrotem, bo będę tęsknić (choć spora część doświadczonych matek psiar mówi, że tak wcale nie jest i na początku psy wręcz obrywają za przeszkadzanie i mędzenie pod nogami – cóż, choć ciężko mi w to uwierzyć, w tym momencie większością z nas rządzą ssacze hormony matek i nic z tym nie zrobimy).
Ja mam ten luksus, że mogę im i sobie tego oszczędzić, dzięki czemu mam nadzieję, że nie poczują się aż tak zagubione i nieszczęśliwe (i najpewniej wrócą o jakieś piętnaście kilogramów grubsze). Nie wyobrażam sobie też zostawić ich w domu na kilka – kilkanaście godzin (bo poród może trwać nawet i piętnaście – dwadzieścia godzin), i martwić się między skurczami czy nie chce im się siku i czy Bal nie leży przy oknie balkonowym wypatrując naszego powrotu,a Pucznik nie przerył się już przez wszystkie zapasy produktów zdatnych do spożycia w domu – przemyślcie, czy nie macie możliwości z kimś dogadać się, żeby zajrzeli do Waszych psów, albo wręcz wzięli ich na chwilę do siebie, bo jeśli Wasz partner ma być z Wami cały czas, to wróci zmęczony fizycznie i psychicznie, i możliwe, że na oporządzenie psów już mu sił nie starczy – a to kolejny kamyczek do ogródka psa ojezusmariacosiędzieje.
Żadna kobieta nie wie, jak zniesie połóg, co ją będzie bolało, skąd będzie ciekło, a siadanie całym tyłkiem, czy wstawanie z łóżka może stanowić nie lada przygodę. Dodajmy do tego rozwrzeszczany tobołek, który czegoś chce, ale Ty nie masz pojęcia czego, permanentne przerażenie i niewyspane posypane hojnie koktajlem z tych hormonów, które właśnie budzą się do życia, i dramatycznym spadkiem tych, które właśnie wycofały się po 9 miesiącach pompowania haju w ciało kobiece, a na deser nagłe zniknięcie sporej części (może być nawet do 1/3) Twojej krwi, która poszła w pasożyta, łożysko oraz resztę ciążowych atrakcji. Możesz być osłabiona, zmęczona, niewyspana i niestabilna.
Ja wiem, że dla każdego z moich psów byłoby to ciężkie do zniesienia, i szczerze powiedziawszy, jeśli nie muszę, to nie chcę im tego fundować. Bardzo jestem wdzięczna moim Rodzicom, że zaoferowali się sami z siebie być pod telefonem, totalnym emergency, którzy przyjadą na sygnale, kiedy damy im cynk, że zwijamy imprezę do szpitala, zabiorą psy do siebie na przechowanie i oddadzą, kiedy będziemy na to gotowi. To ważne dla mnie i stanowczo najlepsze rozwiązanie dla mojej ekipy.
Na tym zakończę etap pierwszy przygotowań – napiszcie mi koniecznie jak Wy staraliście się psychicznie przygotować na totalną rewolucję w życiu i znaleźć w tym czas i miejsce na psy. Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń, może i mi uda się coś jeszcze wprowadzić i spróbować zanim Dziedzic uzna, że to już pora pokazać się światu (bo od środy, to już mogę spodziewać się go lada chwila!). Zapraszam Was też na nasz Instagram, gdzie w sekcji relacji wyróżnionych, pod kryptonimem “WDŻ” znajdziecie sporo filmików dotyczących tego zagadnienia 🙂
Mały Człowiek to duże wydarzenie w rodzinie, w głowie psa też. Beethoven jest strachliwy, więc u nas najważniejsze zadanie było – nie wymagamy kontaktu, jak chce, to podchodzi, jak nie, to nie. Zawsze wszystko kontrolowane. Pierwszy kontakt był taki, że Bet powąchał stopkę wystającą z kubełka samochodowego.
A nie, błąd!
Przynieśliśmy mu ze szpitala przepoconą pieluchę tetrową do oswojenia. Położyłam ją na podłodze i tak zostawiłam, po czasie sam się zainteresował.
To, co było ważne, to przestrzeń psa i przestrzeń dziecka. Na początku myśleliśmy o bramkach, w końcu część z telewizorem, narożnikiem, łóżeczkiem dziecka u dywanem jest po prostu zagrodzona dwoma stołkami – regał lekko domknął te przestrzeń.
Na początku egzekwowanie było stanowcze, teraz zdarza mu się tam wbiec, a po reprymendzie wyjść.
Dziecko nie miało wstępu do psiej klatki, ale szybko zaczęło brać udział w rytuale karmienia. Teraz czasem sama mi przypomina, że pies musi zjeść! Na początku chodziło o to, że nosiliśmy razem miskę, stawialiśmy w klatce/na legowisku i zostawiliśmy pieska w spokoju.
Potem były okres, gdy sama karmiła psa z ręki, mając miskę między nogami. Uwielbia oglądać, jak pies goni chrupki, które rzuciła.
Myślę, że najważniejsze jest wspieranie obu istot i zdecydowanie nie forsowanie kontaktu.
U mnie było łatwiej, bo to była siostra, a nie córka, ale wiem, że będzie mi dzięki temu łatwiej, gdybym kiedyś chciała mieć dzieci.
Dasz radę, będzie trudno, ale wierzę w Ciebie ❤️
Pozdrowienia, Zośka.
Dzięki <3
My mamy takie ustawienie w domu, że bramki nie wchodzą w grę (no na pewno będziemy musieli się nagimnastykować w tej kwestii), więc to trochę utrudnia sprawę.
Kontaktów wymuszać nie zamierzam, bo wiem, że to może tylko więcej popsuć u Nenu niż realnie cokolwiek dać 😀 Resztę będę musiała raczej ogarniać, żeby nie wsadzali nosa, niż hamować 😀
Nasze przygotowania są dopiero na samym początku, bo sami chwilę temu dowiedzieliśmy się o powiększeniu rodzinki 😉 ale my na bank musimy popracować nad luźną smyczą i nienawiścią do labradorów (na mojego psa niestety rzucił się labrador i od tego czasu mamy problem 🙁 ). I dobry pomysł z przyzwyczajaniem do dźwięków, bo o ile mój pies bardzo lubi dzieci, tak jest też szczekliwy i obawiam się że płacz noworodka + szczekanie psa = moje załamanie nerwowe 😛
I mam jedno pytanko – jaki wózek wybraliście? My również będziemy musieli patrzeć na coś odpowiedniego na wiejskie dziury…
Pozdrawiam 🙂 🙂
Oj kurczę, nie zazdroszczę tej przygody z labkiem 🙁 masakra 🙁
Ostatecznie stanęło na Bebetto Torino Si, ale nie jest bez wad – nie doczytaliśmy, że nie ma pompowanych kółek, wydaje się być ok, ale wszyscy zalecają jednak te z pompowanymi 😀 No i spacerówka nie składa się wraz ze stelażem, ale poza tym to chyba był jedyny który odpowiadał mi w reszcie kwestii (brudoodporność, wytrzymałość, skrętność) 😀