Cześć. Najprawdopodobniej trafiłeś/łaś tu, bo znasz Ru (Pucznika), i chętnie obserwujesz jak borykamy się z życiem z nią. Jeśli jednak niezbadane (dla mnie) ścieżki SEO przygnały Ciebie tu z czeluści Internetu, to pewnie sam masz problematycznego psa, który daje Ci nielicho popalić. A więc, witaj, nie jesteś sam, rozgość się.
Dziś nie dam Wam światłych rad, nie napiszę, gdzie ucisnąć, na której kończynie zawiązać czerwoną kokardkę aby problem ustąpił. Tutaj opowiem Wam jak ja radzę sobie i racjonalizuje sobie funkcjonowanie z psem, który częściej niż łzy rozczulenia przynosi mi rumieniec gniewu, wstydu. Będzie o tym jak ja – osoba o dość krótkim zapalniku – radzi sobie z tym, że jeden z jej psów jest od A do Ż wymagającym egzemplarzem. Takim, który nauczył mnie naprawdę sporo, ale też takim, który ostro daje popalić w kwestii pokory, panowania nad sobą i budowania wewnętrznego zen. A mogę Wam powiedzieć, że mam dwuletnie dziecko (dla tych, co nie mówią w parentingowym, to taki okres dziecka, że można mu życie zrujnować smarując kanapkę masłem z północy na południe, nie odwrotnie), i nigdy mnie ono nie doprowadziło do takiego wrzenia jak kilka razy zdarzyło się Puczince. Zapraszam.
Pies reaktywny to nie pies niegrzeczny.
Uwaga, teraz zawrze. Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. To, że pies jest żywiołowy, że ma popędy, że jest “niegrzeczny” nie oznacza, że jest reaktywny. Mam wrażenie, że obecnie wszystkie psy, które są, z braku lepszego słowa, rozpasane, nie mają wyraźnych granic, nie mają zaspokojonych potrzeb i w taki sposób znajdują im ujście dostają łatkę “reaktywny” i…koniec.
Ten termin dotyczy tak naprawdę progu pobudzenia – trochę tak jakbyście obstawiali ile Waszemu psu zejdzie do dojścia do setki. I czy przy tym lekko smyrnięcie pedał gazu, czy trzeba docisnąć do dechy i zazgrzytać zębami. Psu o niskim progu pobudzenia (to te nasze) wystarczy liść, który spadnie z drzewa. Stabilność emocjonalną psa o tego typu temperamencie można przyrównać do jeżdżenia na łyżwach, po rzece, w marcu. Coś tam, gdzieś tam jest szansa, że udźwignie, ale można się brzydko wyrżnąć na swoich nadziejach albo skąpać w lodowatym morzu rozczarowań i nadziei.
Są też rasy, grupy, które naturalnie ten próg pobudzenia będą miały niższy, ale dziś rozmawiamy o ogóle, o moich doświadczeniach, więc nie będziemy się w tym zagłębiać bardziej, niż to koniecznie. Pamiętajcie, że tylko liznęłam ten temat i warto, naprawdę warto znaleźć w swojej okolicy mądrego szkoleniowca, który pomoże Wam poukładać sobie i psu w głowie i dobierze odpowiedni plan działania.
Tyle tytułem wstępu. Teraz, do rzeczy!
Wybieram swoje wojny.
Do pewnego stopnia możecie wręczyć sobie i psu mechanizmy, dzięki którym będzie Wam łatwiej żyć (ale tu trzeba zaznaczyć, że nie każdy z nich sprawdzi się dla całej populacji piesków o krótkim loncie), ale o niebo łatwiej jest po prostu zarządzać środowiskiem. W fazie początkowej, pracy nad relacją i posłuszeństwem faktycznie ważne jest ćwiczenie w różnych sytuacjach, bo nie zawsze mamy możliwość wybrania lepszego wariantu, który nasz towarzysz lepiej zniesie. Tak robiłam, mamy przepracowane bezwzględne przywołanie, Ru nie sprowokowana nie zaatakuje pierwsza, jest w stanie (nie bez marudzenia) przyjąć dwunożnych i czworonożnych gości w domu, kogokolwiek bym do domu nie sprowadziła.
Ale.
Już wyleczyłam się z pchania ją w sytuacje, w których będę musiała skupiać na niej 80% uwagi, bo tak naprawdę nie jest to dobre ani dla niej, ani dla mnie. Nie idzie na szalone, zbiorowe spacery ze słabo znanymi jej psami. Nie zabieram jej na wakacje, bo lepiej znosi zostawanie w miejscu które zna, u osób które kocha, niż wyjazd w nieznane (tydzień dyszenia i chodzenia z miejsca w miejsce, kłapanie na wszystkich ze zmęczenia). Nie jeździ na zawody, bo atmosfera ją przerasta i męczy. Jeśli gościmy dzieci, albo psy, z którymi może wejść w konflikt – idzie sobie do swojego pokoiku, dostaje coś pysznego do żarcia. Nie zmuszam ją do wejścia w tryb obrony, bo jej reakcje “agresji” wynikają często z tego, że autentycznie boi się o swoje życie (tak, to dotyczy również relacji z Dziedzicem – ich interakcje ograniczam do karmienia smaczkami przez bramkę i wspólnych spacerów). Jeśli nie mam mocy – staram się wybierać taki spacer, na którym ona będzie miała możliwie dużo wygody, niuchania i SPOKOJU OD OBOSTRZEŃ. Wybieram takie miejsca i wydarzenia, przy których jest spora szansa, że wrócimy z tego bez szwanku i zadowolone. Nikomu nie musimy nic udowadniać, bo i owszem, pójdziemy na paradę równości razem, ale nie jestem przekonana czy koszty nerwów i jej i mnie są warte aprobaty w Internetach i wystawiania na banerach “MA TRUDNEGO PSA I POSZŁA Z NIM NA RAVE PARTY (zobacz jak)”. Z reguły – to naprawdę nie jest.
Trzymam twarz.
Ja również mam niski próg pobudzenia i ciężko mi trzymać jadaczkę na kłódkę, jeśli ktoś z bliskich nastąpi mi na mały palec u nogi. Sporo rozwinęłam się w tym temacie i dojrzałam dzięki anielskiemu spokojowi mojego małżonka (z którym jesteśmy ponad 11 lat razem i nigdy nie słyszałam jak krzyczy), dodatkowo jakaś łaska boska na mnie spłynęła wraz z wydaniem na świat potomka i, mimo, że cała sytuacja z nową rzeczywistością mocno mnie poturbowała, to obecnie niczym ten pokemon po transformacji dysponuje dużo większym zakresem wewnętrznego zen. Dla mojego latynoskiego temperamentu naturalne jest plucie jadem i pieklenie się, natomiast nauczyłam się, że to naprawdę naprawdę nie wpływa w żaden korzystny spokój na emocje Ru. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej rozsypuje się i rozpada.
Staram się obecnie zarządzać swoimi emocjami mądrzej, a Ru w takich sytuacjach izoluję od siebie, ograniczam jej możliwość nakręcania się (biorę na smycz, albo kładę). Przeczekuję.
To też jest jego krzyż.
O matko, ależ mi się dziś we wpisie roi od porównań biblijnych. W każdym razie często, ścierając resztki jej mózgu z kafelek po kolejnym wybuchu emocji, bo usłyszała na filmiku, jak ktoś używa PISZCZAŁKI, myślę sobie ze zgrozą jakie wojny odbywają się w jej głowie. Ona naprawdę, jest typowym, dobrym pieskiem, gdzieś tam w głębi kłębiących się niczym włosy Gorgon dramatów. Jej naprawdę zależy na mnie, lubi, jak jestem z niej zadowolona, ma nawet will to please, ale temperament zupełnie jej nie ułatwia życia. Staram się o tym pamiętać. Dlatego też ułatwiam jej na tyle, ile mogę – suplementacją, zaspokajaniem potrzeb typu węszenie, luźne bieganie, ograniczam bodźce pobudzające (te, na które mam wpływ). Daje dużo gryzaków, izoluje na czas jedzenia. Ćwiczymy różne głupotki, choć wciąż i wciąż wracamy do podstaw. Nadal coś w jej głowie coś każe trzymać w pysku gryzak w klatce i pilnować go, gdy inne psy ze spokojem pałaszują swoje na innych legowiskach, nadal abstrakcyjnie reaguje na dźwięki (począwszy od piszczałek, a na grzmotach i fajerwerkach skończywszy), nadal potrafi ni z gruszki ni z pietruszki capnąć w powietrze któregoś z niebieskich, bo zrobi coś, co jej się nie spodoba. Reaguję, tonuje, izoluje. Tyle mogę.
Mam prawo do emocji.
I na koniec. Mam prawo wściec się na psa, mam prawo go przez dłuższą chwilę nie lubić (jeśli kolejny raz szyjemy psy znajomych). Mam prawo do negatywnych emocji i mogę potrzebować odpocząć od tego półdiablęcia. Nie sprawia to, że jestem gorszym właścicielem, czy, że wbrew popularnej opinii “powinnam oddać Ru, skoro jej tak nienawidzę” :)) Tak, przeczytałam takie słowa kiedyś w wiadomości od zatroskanego podążacza, który przecież tylko chciał dobrze 🙂
To tyle, dajcie znać, czy po latach przebojów ze swoimi psami, dorzucilibyście coś jeszcze? Jestem ciekawa Waszych doświadczeń 🙂
Ja juz się chyba trochę poddałam. O ile codzienne życie jakoś nam wychodzi, o tyle jak ktoś do nas przychodzi to zamykam psa w innym pokoju, bo mozg mu wybucha totalnie jeśli tego nie zrobię
Sztuka bycia dobrym dla siebie i wygrywania malutkich wojen! 😀
Po trzech latach razem wreszcie czuje ze idziemy w dobrym kierunku, nadal nie jestem pewna czy to pies reaktywny czy tylko z parszywą przeszłością – ale wiem że moja suczka ma o wiele mniejszą tolerancje na to co się dzieje niż każdy inny pies którego znam.
Aktualnie mamy 3 rzeczy które pozwalają nam funkcjonować i być szczęśliwymi:
(1) – Mniejsze oczekiwania. Takie proste i tak łatwo o tym zapomnieć i popłynąć na fali dobrej passy. Długo mi to zajęło i nadal mam wpadki ale wiem że musze nie mieć zbyt wysokich wymagań co do wszystkiego co robimy – czy to jest nauka nowej sztuczki (to że piesek na filmik w internecie robi tak super i szybko nie znaczy że my też tak będziemy) czy też np przywołanie – fajnie że ostatnie 10 razy się odwołała od psa idącego z przeciwka, ale dziś akurat ten pies jest brązowy nie czarny co wszystko zmienia i jednak nie będzie się chciała odwołać (linko dziękujemy że istniejesz!)
(2) – Robić sobie wakacje od siebie – i to z dwóch powodów bo po pierwsze nie ma sensu żebym zabierała ją na wycieczkę np do dużego miasta, skoro nawet wypad w góry sprawia czasem że jest jej ciężko i po drugie – to że mam psa nie znaczy że musze przestać robić rzeczy które ja lubię robić a ona nie. Mimo komentarzy od znajomych i rodziny – “ja bym swojego psa nie oddała obcym bo nigdy nie wiesz co oni z nim robią”, kiedy mam ochotę pojechać do Paryża to jadę a pies zostaje u petsitterki. Ja odpoczywam, ona uczy się że świat nie kończy się na mnie, pod opieką doświadczonej osoby i obie wracamy z nową energią.
(3) Mieć szkoleniowca który nie sprawia że czujesz się jak kupa ale pomaga robić postępy. W ciągu tych 3 lat przeszłam przez ręce 5 osób i rozmawiałam z kolejnymi 5. Wreszcie mam tak że mam pomoc i wsparcie osób którym ufam i które szuka dla nas nowych rozwiązań i pokazuje mi co mogę robić lepiej. Miałam już kontakt z “szkoleniowcem” w typie jak pies chce robić coś “złego” pociągnij energicznie smyczą przypiętą do obroży i już więcej tak nie będzie robić, jak i trenerem – jeśli będziesz bardzo kochać pieska i podchodzić do sytuacji z uśmiechem i pozytywnym nastawieniem to wszytko się ułoży (spoiler alert – nie ułożyło). Po drodze rozmawiałam też z “trenerami” którzy mi mówili że np skoro pies ma już 5 lat to znaczy że nie mam szans jej oduczyć rzucania się na inne psy i mam kupić sobie kaganiec, albo też takimi którzy mi chcieli wmówić że za bardzo się przejmuję i że dusze ją swoją miłością.
Ah i jeszcze tak na koniec – mój typ osobowości sprawia że to trudne, ale nie warto się przejmować opiniami życzliwych ludzi. Nie ważne że ktoś Ci powie ze ten pies jest okropny i powinno się coś z tym zrobić, albo ktoś inny że “nie każdy ma tyle czasu co ty na zajmowanie się psem” – oni nie mają pojęcia i to Ty wiesz jak to robić żeby było wam obojgu dobrze 🙂
Matko, siostro, mam te same wnioski 😀 No i temperament mi również nie ułatwia, niestety 🙁
Cześć ?
Rozumiem bardzo. I powiem tak, przez to a raczej dzięki temu, że moja Leia jest takim a nie innym psem? zafascynowałam się komunikacją między gatunkową i uwielbiam zgłębiać wiedzę w tym zakresie.
Jest z nami 5 lat i wiele się zmieniło biorąc pod uwagę początki. Generalnie wnioski mam dość podobne do Twoich. Nie wrzucam w stresujące sytuację, choć trochę tam dozuję doznania, ale tylko na jej warunkach. Staram się dawać swobodę na spacerach. Jeśli nie może być bez smyczy. Zawsze idziemy tam gdzie chce, takie spacery są dla mnie bardzo ciekawe, nigdy nie wiem gdzie zawędrujemy i o dziwo te trasy są powtarzalne i zaczynamy np. skręcając w lewo, a kończymy wracają z drugiej strony i wcale nie trwają wiele godzin. Widzę, że możliwość wyboru daje jej satysfakcję. Zarządzanie środowiskiem to też u nas podstawa.
I cóż uważam, że akceptacja to podstawa. Zrozumiałam, że pewnych rzeczy nie da się zmienić. To jest po prostu taka osobowość. Ludzie w końcu też są różni.
Można wiele pisać, na ten temat?. Zauważyłam jeszcze pewną ciekawą rzecz jaką wypływa ze zgłębiania komunikacji. Im częściej właściwie odczytuję jej sygnały i komunikaty tym jej zaufanie do mnie wzrasta i na odwrót. Ona ufa mi i chętniej akceptuje jakieś moje rozwiązania trudnych dla niej sytuacji. Ubrałam to w słowa jak umiałam, trochę wyszło masło maślane?
Szkoda tylko, że początkowo trochę błądziłam, żeby odnaleźć te właściwe treści i wejść na te dobre tory.
Myślę, że przez to błądzenie lepiej się człowiek uczy 🙂 Byle do przodu!
Zawsze lubię czytać jak piszesz o Ru i samą Ru też bardzo lubię. Często gdy Cwiczyliśmy razem myslalam sobie – przecież ona tak ładnie ćwiczy super pies widziałam gorsze rozpasane osobniki. Ale teraz już sama rozumiem różnice i chyba twoje opisy i poznanie was bliżej pomogły mi lepiej zrozumieć Rollo. Bo zrozumiałam że sama często słysze no przecież to jest super ułożony pies, i czego ja od niego wymagam. I tak przy psach, z którymi nikt nic nigdy nie robił Rolski, który się odwołuje, robi sztuczki i w ogóle tak super słucha jest prawie aniołem. Ale nikt nie widzi ile go to kosztuje… Wyjasnianie znajomym dlaczego nie mogą mu rzucać patyczka czy piłeczki na spacerach gdzie jest jakakolwiek szansa na spotkanie innego psa jest okropna… Przecież on się tak cieszy, przecież on się tak słucha… Nie widzą jak jego mózg działa jak na pobudzaczach, jak potrafi z ogarnietego ćwiczącego pieska przejśc do syndromu krwiożerczej piranii w sekundke kiedy tylko za mocno się sami pobudzimy przy pochwaleniu go… Kiedy znajomi do mnie piszą przejdźmy się razem z psami na spacer ja dostaje palputacji serca bo widzę, w głowie milion scenariuszy kiedy Rollo wyśle któregoś z tych psów na szycie. Minute później chcąc się z nim znowu bawić… Nie widzą i nie słyszą jak obszczekuje wszystko i wszystkich, jak każdy jeden odgłos może go wprowadzić w stan samoobrony. I szczerze ja wiem, że najwięcej pracy ja musze włożyć w samą siebie. W zmniejszenie moich oczekiwań, w wydłużenie mojego lontu cierpliwości, w większą asertywność w stosunku do rodziny i znajomych. Dobrze wiedzieć, że jest nas więcej!
Ja właśnie już po latach nauczyłam się nie walczyć tak strasznie i odpuszczać sobie i jej przede wszystkim. Tak jest zdecydowanie lżej 🙂
Witaj po przerwie.
Jestem w podobnym punkcie życiorysu mojej Nuk. Jest typowym psem reaktywnym – pobudza ją dźwięk spadającego liścia i wciskanie przez sąsiadów kodu do domofonu, którego to dźwięku normalne psy chyba nawet nie słyszą. Przeżyłam z nią wiele porażek i eksplozji mózgu z powodu jej zachowania do innych psów, zwłaszcza yorków. Przeżyłam też wiele porad behawiorystów, przy czym ostatnia była… ostatnia, po tym jak pani stwierdziła, że mój piesek ładnie mnie słucha, a jej piesek znacznie gorzej się zachowuje, a w ogóle Nuk to jest zbyt wyciszona i powinnam ją entuzjastycznie pobudzić. Cóż, 5 lat pracowałam na to wymuszone tzw. wyciszenie, więc nie zamierzam niczego już w tym psie pobudzać. Generalnie jej zachowanie poprawiło się, gdy postawiłam na komunikację i ze mną, i z psami, zamiast na bezwzględne posłuszeństwo. Dzięki temu ja jestem bardziej spokojna i pies też. Zawsze jednak jest jakieś ale, i tym razem przybiera ono postać podbiegającego yoreczka albo innego maltańczyka, który “chce się przywitać”. Nie mamy także wypracowanego odwołania od psów, niestety. Od dzików się dało, od saren się dało, ale za uciekającym psem pobiegnie.
Pozdrawiam serdecznie, także Ru i resztę ekipy.
Niesamowite, że od dzikiej zwierzyny się udało, a do psów nie! Kosmos, w życiu bym nie pomyślała, że to tak działa, wow 😀