Powiem Wam szczerze – drybed w moim domu to totalne must have, mała czarna i coś, co mam zawsze w domu i używam prawie wszędzie. Codziennie. Jeden Drybed mam w samochodzie, dwa w Niewieszu, żeby psy miały tam gdzie spać. Oprócz tego na dole w klatkach są drybedy, a dookoła psiego prysznica…tak, zgadliście na kafelkach leży mój bohater. Dlatego możecie być przekonani, że będzie to recenzja entuzjazstyczna.
Recenzja rządzi się swoimi prawami, a ja lubię życie na krawędzi, dlatego tym razem postanowiłam żyć w luksusie i zdecydować się na kolor beżowy. Postawiłam też wszystko na jedną kartę (kartę pieska, który musi dbać o gnaty) i wybrałam wariant A (warianty A i B odpowiadają po prostu grubości samej derki).
Drybed na górze składa się z gęstego, miękkiego włosa (mnie przypomina nieco w dotyku futerka z owcy), a od spodu jest podgumowany. Jednocześnie jest jednak cienki i sprężysty, wydaje mi się, że jest dla moich psów bardzo komfortowy. Świetnie sprawdza się w klatce transportowej, ze względu na to, że się praktycznie nie przesuwa (co więcej, nawet suszony w suszarce bębnowej nadal zachowuje swoje właściwości).
Właściwości Drybedu są tak specyficzne, że izoluje on wilgoć i przepuszcza ciecz pod spód legowiska, na zewnątrz pozostając suche. Oznacza to, że pies po kąpieli szybko wyschnie, legowisko będzie wyglądało na suche, ale warto zerknąć pod spód i przetrzeć panele, jeśli nie chcemy mieć przykrej niespodzianki.
Ze względu na tę właściwość świetnie też sprawdza się przy psiakach po zabiegach (w czasach zamierzchłych pamiętam reklamował się również jako VET BED), nietrzymających mocz czy w trakcie porodów i w kojcach ze szczeniakami.
Ostatecznie – one nie są drogie, a ja mam swoje Drybedy LATA (odkąd Bal był maluchem, czyli słuchajcie 10, 8 i 5 lat, bo często je kupuję jak mam małe psy) i nadal wyglądają tak samo i zachowują swoje właściwości (choć więcej mam typu B i są trochę bardziej płaskie i mniej przyjemne, stawiajcie na wariant A 🙂