Już ja wiem co powiecie – chwilę temu pisałam Wam jak ogarniam trzy psy w stadzie składającym się z (trzyrazycztery– dalej dalej ciążowy kalafiorze!) dwunastu łap, a teraz porywam się z motyką na słońce i dokładam kolejnego członka rodziny. No co ja poradzę. W pierwszej części cyklu napiszę Wam o tym na co zwracam uwagę przygotowując psy na poznanie się z nowym członkiem rodziny, tym razem człekokształtnym (choć przez pierwsze kilka miesięcy może przypominać kartofla o aparycji pana Jacka Kuronia, nie mam złudzeń). W drugiej części, którą opublikuję (jak Dziedzic da) za dwa tygodnie, poruszymy kwestie podstawowego posłuszeństwa i przydatnych komend. Gotowi?
Czytaj dalej…Kategoria: Życie z owczarkiem australijskim
“I że Ci nie odpuszczę, aż do śmierci” – czyli o weryfikowaniu swoich metod szkoleniowych słów kilka
Mam ostatnio czarna dziurę w głowie, jeśli chodzi o pisaninę do Was . Powoli wiele rzeczy i w życiu mi się prostuje, a wciąż ta cisza na łączach i upiorna zaćma i natłok tematów, które może i bym liznęła jakoś, ale wydają mi się zbyt trywialne a słowa nie chcą jak dawniej zlewać się w jedno.
Posucha, panowie i panie.
W planach mam post o Słowenii (wymaga przypomnienia i reaserchu, wiec boli :P), myślę nad nowym projektem, ale po drobnym fiasku jego szkicu, trochę nie mam odwagi się brać za niego ponownie. Ale o tym kiedy indziej, jak zbiorę odwagę.
Dobrze. Utyskiwania możemy uznać za skończone, a z natłoku pytań, które od Was dostaje często jednak przewija się temat Ru. Postanowiłam zatem, w ramach przeprosin podrzucić Wam najbardziej gorącą z bułeczek wpisowych, które zawsze Was nurtują, zadziwiająco wiele z Was wskazują niezmiennie, że właśnie ów rudy upiór jest Waszym ulubionym pieskiem oraz generalnie wincyj Ru, co u Ru, prześlij Ru Paczkomatem (próbowałam, nie mieści się w największy gabaryt).
Psi pokój!
Smęcić na blogu Wam już więcej nie będę (postaram się), ostatnio to, co dzieje się w hartczakrowie, to równia pochyła. Niedawno pożegnaliśmy ostatniego przedstawiciela małych mięsożernych w naszym domu – Muffina. Jako, że weszłam w przedziwny tryb robićrobićrobić niezatrzymujsię, postanowiłam usunąć wszelkie dowody obecności Muffinka – żeby nie napotykać się na jego ślady. Miał swój pokój specjalny, na parterze (nieustannie nie stać nas na remont dołu, więc piętro jest użytkowe, a parter…no cóż, mocno nie :P), postanowiłam go przekabacić na swoją modłę – zrobić po prostu psi pokój.