Znacie mnie już trochę, i na pewno wiecie, że jestem po trosze sierotą boską. No i owszem, jest jak jest. Wczoraj wieczorem na przykład chciałam zasłonić okno. Okazało się, że już już czyhała zdradziecka doniczka, celując prosto w mój palec, aby móc spektakularnie się na nim rozbić, zostawiając pięciocentymetrową ranę do mięsa. Oczywiście była godzina 22, stałam w gieźle zwanym piżamą, uporczywie brocząc krwią i stanowczo odmawiając wizji spędzenia reszty w soboty i początku niedzieli na izbie przyjęć wśród ludzi z siekierami w plecach oraz w tak zwanym wakacyjnym ciągu alkoholowym, wybrałam pełen wachlarz bandaży, plaster i maść z ozonem. Jako weteran ran ciętych wszelakich (w tym o słoik po ogórkach oraz rzeźnicki nóż, w swoim portfolio mam również ranę ciętą palca mamusi od znicza w dzień Wigilii ) oceniłam na “będę żyła, kończyna nie odpadnie”. Za 1.5 tygodnia zaczynamy mini urlop w Rzymie, także życzę sobie, aby palec do tego czasu działał. Na szczęście, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, genetycznie goi się na mnie jak na psie. Tym optymistycznym akcentem zapraszam Was na najnowsze kieszonki. A w kieszonkach – obowiązkowa dawka słodyczy bez kalorii, mój autentyczny hit obiadowy w te upały i…trochę powagi.