Oczywiście, pieski są kochane. Miziane, tulane, skarmiane pod stołem, noszone na rąsiach. Często właściciele wręcz wybielają przywary swoich czworonogów (ja pewnie również Wam przedstawiam nieco zakrzywiony pogląd na moich wychowanków, ale tak działa miłość). Ważne w szkoleniu jednak jest zachowanie balansu (ach, te obidjensy, zawsze w głowie!).
Balans to takie trudne słowo. Nasz zespół to tak naprawdę same zmienne, mało stałych. Dużo zależy od przewodnika – z jakim nastawieniem wziął się do pracy, czy potrafi pozostawić problemy dnia codziennego za sobą. Psu też musi się chcieć. Czasem wchodzę na plac z jednym psem i po pierwszych kilku chwilach wiem, że dziś jest zwarcie w mózgu, i, excusez le mot, z gówna bata nie ukręcisz. Czasem ćwiczenia, które wychodziły na milion procent sypią się tak, że nic tylko wrócić do środka, napić się herbaty z prądem i wrócić do domu. takich chwilach przydaje się…drugi pies na zmianę (pod warunkiem, że praca z nim nie okaże się gwoździem do trumny!). A jeśli drugi pies nie pomoże, to co?