Wiosna w kalendarzu stoi jak byk. Wczoraj miał miejsce trening sekwencji pierwszy od dłuższego czasu, ponieważ powoli ziemia przestaje przypominać błotnistą ślizgawkę. Odniosłam również pierwsze rany wojenne (kto widział insta story, ten wie), ponieważ Bal wyposzczon, kochający vaulty miłością wielką i skończoną, całe swoje uczucie wlewał w metodyczne wbijanie się całym swoim dwudziestukilogramowym ciałem we mnie. Zaiste wygląda to bardzo spektakularnie, ale jest ze wszech miar bolesne, albowiem sekwencja wymaga aby wykonał on jeden vault, następnie drugi…a potem zgadnijcie co owszem, trzecie odbicie od mojego biednego znękanego i rozoranego ciała. Robi to nad wyraz chętnie, waląc we mnie i odbijając się ode mnie tak, że ledwo jestem w stanie utrzymać się stabilnie na nogach. Jest to zadziwiające u pieska, który długo przekonywał się do wykonania overa nabiegając wprost na mamę, aby – uchowaj boże! – żadną cząstką ciała nie uderzyć we mnie. Oranie pazurami ciała, nabieranie energii i rzucanie mną jak szmatą widocznie nie spędza mu snu z powiek. Nie powinnam mieć kamizelki neoprenowej, a całą zbroję, jak mi bóg miły. Ale dobrze, dość dygresji. Wiosenne kieszonki poinformują Was jak ze zwykłego Pimpka zrobić szatana szarpania (a raczej jakie błędy wyeliminować, aby impreza była obustronna), podpowiedzą jak w 10 minut zrobić budyń idealny, napomkną co nieco o niebezpieczeństwie, które może wynikać z z pozoru niewinnej zabawy, oraz ułatwią Wam nieco zabawę z grafiką. A na koniec – mam dla Was niespodziankę. No to w drogę!