Znacie mnie już trochę i wiecie, że w każdą aktywność której się podejmuję lubię wpleść psa. Z prostego powodu – jestem dość leniwa i nie po to pocę się, żeby potem wrócić zmęczona do domu i napotkać radosny wzrok rześkich jak sobotni poranek piesków gotowych na podbój świata. Nie nie, zdecydowanie bardziej wolę dwie dyszące dętki u moich stóp, które śpią snem sprawiedliwego. Nie jestem też maniakiem prędkości, dlatego marzyły mi się psy, które podczas ostrego zasuwania do przodu wciąż zachowują kontakt z bazą. Kosztowało mnie to trochę stresu i tylne hamulce rowerowe, ale warto było! 🙂 Jaki był nasz plan działania? O tym będzie w dzisiejszej notce.