W pierwszej części nakreśliłam pokrótce dlaczego tak ważne jest nauczenie psa wypoczynku, jak bardzo czworonogi tego potrzebują, i jak rzutuje to na ich samopoczucie. W tej odsłonie pokażę Wam jak nauczyć psa odpoczywać i jak można jemu psu nauczyć się wyciszać i odprężać nie tylko w domu, ale też i w obcych miejscach. Mam dwa burki ciapate i żaden z nich nie miał odpoczywania w pakiecie. Można powiedzieć, że to ja je tego nauczyłam. Jak? O tym będzie dzisiejsza notka.
Podstawy – czyli z jakich założeń wychodzimy
W kwestii nauki odpoczynku (podobnie jak w wielu innych dziedzinach psiarentingu) warto mieć najpierw wypracowane pewne fundamenty – kamienie milowe, od których trzeba będzie wychodzić. Ciężko będzie wyciszyć czy uspokoić psa który nie ma odpowiedniej dawki ruchu, a zwierz, który nie będzie miał chociaż pobieżnie zarysowanego planu dnia może nie potrafić odpocząć w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. W temacie “jak nauczyć psa odpoczywać” według mnie najważniejsze są następujące kwestie:
Przewidywalny harmonogram dnia.
Moje psy wiedzą, czego się spodziewać. Mają ustalone pory spacerów, jedzenia, roboty. Specjalne rytuały poprzedzające każdą czynność. Dla przykładu: powrót z pracy -> powitanie -> jedzonko, albo rano wstajemy->siku w ogrodzie->nasze śniadanie-> długi spacer. Pieseł może sobie w móżdżku poukładać, wie, czego może się spodziewać, dzięki czemu nie stresuje się niewiadomą – czy będzie to jedzenie, czy go nie będzie, czy jojczeć o spacer czy pójść spać, bo o tej porze na bank spaceru nie będzie.
U nas wygląda to tak:
W TYGODNIU: Rano długi spacer, potem odpoczywanie. Przed moją pracą krótki sik. Wychodzę do pracy, Pan Mąż wraca z pracy – radość i w zależności od pory roku prace w ogrodzie/spanie w domu. Około 20 ostatni krótki spacer sikaniowy. Raz w tygodniu wyjazd do Madzonu na kilkugodzinny trening. Drugi dzień w tygodniu – samodzielny trening. Wracam z pracy – kolacja – jedyny posiłek w ciągu dnia.
WEEKENDY: Dłuższe treningi, długie spacery w nowe miejsca, rower, jogging, seminaria. Więcej dnia spędzane wspólnie. Zabawy z bokserami, kąpiele, grille…co tylko dusza zapragnie.
Zapewniona dawka wysiłku fizycznego i intelektualnego.
Oczywiście dopasowana do obecnych potrzeb psa i naszych możliwości – chcąc nie chcąc w życiu każdego człowieka zdarzają się szalone dni, i wtedy jeszcze bardziej docenia się psa, który gdzieś tam w kąciku dziarsko pochrapuje. Jednak nie ma siły – pies wybiegać się musi – po tygodniach posuchy trzeba wypuścić krakena. Co więcej, nie odkryję tu Ameryki gdy napiszę, że pies zmęczony fizycznie, lepiej współpracuje – Ru swoje wyżyny intelektualne osiąga właśnie po wymagających weekendach, albo wręcz tygodniach spędzonych w rozjazdach – wtedy jej emocje są stabilne, włącza się pierwiastek odpowiedzialny za myślenie i pojawia się owczarek, któremu chce się robić od strzału, a nie taki, którego najpierw piętnaście minut trzeba overtreningować, żeby w ogóle zaskoczył niczym silnik diesla na mrozie.
Klatka – miejsce wypoczynku.
Mamy mityczne narzędzie tortur. Wozimy je ze sobą w odwiedziny u rodziców, na seminaria, towarzyszy nam na wakacjach. To ich azyl, bezpieczne miejsce, schronienie. Gdy widzę, że któryś z piesków zagubił się w emocjach, proponuję chwilę samotności w klatce – to miejsce, w którym nie ma prawa stać się nic złego i namiastka domu w “złym świecie”. Działa.
Jak przyzwyczaić psa do klatki? O tym pisałam tutaj.
Nasze zasady
Fundamenty za nami, czas na konkrety – czyli jakich reguł trzymamy się, żeby wzmocnić czilałcik w domowym zaciszu.
Nie ma zgody na entuzjastyczne szaleństwa w domu.
Owszem, czasem bawimy się w domu, ale są to krótkie chwile. Uważam, żeby nie pobudzać psów, nie rzucać im zabawek (pamiętacie – u nas ze względu na psy brak jest wykładzin i dywaników, a podłoga do śliskie panele albo śliskie kafelki), co mogłoby skończyć się urazem. Ich zabawy również nadzoruje, kiedy zabawa robi się coraz bardziej szalona przerywam ją, albo proponuje wyjście na dwór i kontynuowanie imprezy.
Czytelne komunikaty na rozpoczęcie pracy i na jej zakończenie.
To nie jest tak, że u nas w domu nie robi się nic. Siłą rzeczy, szczególnie podczas zimowych miesięcy większość sesji “odrabiamy” w domu. Mamy hasło “porobimy coś?” na rozpoczęcie pracy i, wielce nielubiane hasło “koniec“. Staram się robić krótkie, mało pobudzające sesje, wysilające zarówno móżdżek jak i ciałko.
Magia spacerów.
Staram się, żeby psy codziennie mogły pójść na zwykły spacer w znane miejsce. Wtedy nie wymagam od nich nic, sama ładuje akumulatory, a one biegają sobie, hasają, kopią w ziemi, skubią trawkę i węszą, węszą węszą… Zdaje sobie sprawę, że jest to luksus, na który wiele właścicieli psów mieszkających w mieście nie może sobie pozwolić, ale jestem zdania, że pieski potrzebują takiego “zen spaceru”, chociaż raz w tygodniu. To prawdziwe SPA dla ich mózgu. Mogą chodzić takim tempem, jakim chcą, niuchają do woli, hasają, relaksują się i spuszczają parę. Bardzo ważna rzecz, bo miejskie życie wbrew pozorom aż kipi od stresogennych bodźców – psy szczekające zza drzwi, ludzie mijani na ulicy, hałasy ulicy, remonty, karetki…sama nie chciałbym mieszkać w centrum miasta! 🙂 Pies jest zwierzęciem, którego od zarania dziejów podstawą pracy był nos. Wspominałam już przy wpisie o mantrailingu jak cudownie działa praca węchowa na psi umysł – dzięki długim “wybieganiom” oprócz rozprężenia mięśni pieski luzują też swój umysł pełen tego wolno tamtego nie – dlatego tak ważne jest pozwolić psu być psem i nie wymagać wiele podczas takiego relaksu – cieszyć się z budowania więzi i po prostu iść obok siebie, razem.
Brak zabawek w domu.
U mnie zabawek po prostu nie ma. Oprócz dodatkowego wzmacniania pozycji człowieka-imprezy, to czytelny sygnał – tu się odpoczywa. Zabawki najczęściej wydawane są w ogródku – wtedy razem hasamy, bawimy się w aporty – w domu nic luzem nie leży. Po pierwsze, żeby nie kusić odpoczywających czworonogów, a po drugie, żeby nie rodzić frustracji i konfliktów.
Jedzenie wyciszające.
Kilka razy w tygodniu pieski dostają mięso z kośćmi. Taki posiłek na dłuższe posiedzenie – jego rozdrobnienie zajmuje im około 40 minut. Darcie, żucie i rozgryzanie relaksuje, wycisza, a jednocześnie angażuje pracę mięśni (nie tylko tych żuciowych, ale też i przednich oraz tylnych łap, szyi, kręgosłupa…). Dla dodatkowego komfortu, każdy dostaje swoją porcję na osobnym legowisku – tak, żeby mogły cieszyć się posiłkiem, a nie stresować, że zaraz ktoś się do niego przykoleguje. Dla psów niebarfujących proponuję alternatywę – suszone ścięgna, penisy, jądra…na rynku jest tego sporo. Sugeruję wystrzegać się jedynie elementów wędzonych czy kości ze skóry. Oprócz tego można również upchać jedzenie do kongów – ja zazwyczaj wpycham tam mielone lub drobno posiekane mięsko, ale o tym innym razem!
Tak wygląda nasza koegzystencja. Wszystkiego jednak przewidzieć się nie da, co więcej sytuacje mocno pobudzające i trudne zdarzają się również w domowych pieleszach. Jak radzimy sobie poza w sytuacji podbramkowej poza domem?
Patenty na psa rozemocjonowanego
Zawsze staram się przewidzieć trudne sytuacje i być do nich odpowiednio przygotowana. Jest to pożyteczne z dwóch względów: po pierwsze – to ja jestem przewodnikiem (jak to mądrze Nieogar pisał) i głównie na moich barkach ciąży odpowiedzialność za radzenie sobie z sytuacją. Ważne jest, żebym to ja była stabilna, spokojna i niewzruszona, żeby mój pogubiony pieseł miał jakąś skałę i punkt odniesienia. Dla mojej pewności siebie wolę być objuczona jak wielbłąd, ale za to gotowa przyjąć na klatę cokolwiek nam los przyniesie – takie przygotowanie wzmaga moją pewność siebie, więc pies nie wyczuje w mojej postawie fałszu. Po drugie – to wszystko pomoże psu trochę zebrać się w sobie i odnaleźć neuronom drogę do musku.
Patent #1: dziamgacze/glamajki.
Czyli piłeczki-zabaweczki z cyklu “masz to i zejdź mi z oczu“. U nas najukochańsza jest truskawka z Comfy – czyli twór odlany z miękkiej gumy, który cudownie się żuje i zasysa. Ssaki ssanie uspakaja, podejrzewam, że nie będzie to zaskoczeniem dla nikogo z Was? 🙂 Podczas sytuacji trudnych, żeby zminimalizować wokalizację oraz niepewność Ru daję jej takiego smoczka i każę z nim popylać. Pomaga.
Patent #2: tubki z pasztetem.
Podobnie jak w podpunkcie pierwszym, chodzi nam o efekt uspakajającego, pierwotnego ssaczego zmysłu – zasysania. Wypycham patenty z Rossmana pasztetem, kupuję cuda w tubce, tworzę pasty. Zabieram ze sobą tego hektolitry, wszystko po to, żeby nagrodzić, albo zwołać do siebie psa i podarować mu chwilę wytchnienia. Bonus – daje to jakieś +50 do fajności przewodnika! Czasem, gdy dysponuję jedynie suchą drobnicą, zamiast wydawać smakołyki z ręki, rozsypuję je w trawie, żeby pies mógł poszukać ich sobie, choć chwilkę popracować nosem.
Patent #3: dostosowuje nagrody do poziomu umysłu egzemplarza.
Zdarzają się dni, w których piesek wchodzi na plac treningowy z tak zabałaganionym mózgiem, że czeluści mojego samochodu plus moja damska torebka(do której wsadzam rękę po łokieć), jest w porównaniu z nim uporządkowaną biblioteką. W takie dni nauczyłam się już odpowiednio dokręcać śrubę z jednej strony (okazało się, że na móżdżek Ru bardzo dobrze działa eskalowanie wymagań), a z drugiej nie nagradzam szalonych emocji. Czyli ćwiczymy figury obedience na polu porozrzucanych zabawek, ale już za dobrze wykonane ćwiczenie jest zwolnienie do zabawki, którą można sobie pożuć. Nie nagradzam szarpaniem, nie pobudzam słowami. Praktycznie nic nie mówię, działamy krótkimi sygnałami – albo tylko dźwiękiem klikera, albo moimi komendami głosowymi (musi wysilić się i rozpoznać, czy powiedziałam “tył“, czy “piła“, “‘okeej” czy “catch” – każde z tych słów oznacza inną nagrodę, otrzymywaną w różny sposób z ziemi, z ręki, z tyłu ciała…). Ruby wtedy pracuje jak rozżarzony węgielek, na który psikamy wodą – cała aż paruje i bucha gorącem, ale nic a nic się nie gasi 🙂 Balu z kolei musi zostać czasem wyproszony z placu za totalne rozjeżdżanie się umysłowe – okazuje się, że brak roboty jest dla niego największą karą.
Patent #4: balans.
Nauczyłam się być wymagająca. Wcześniej trochę za bardzo pomagałam psom, trochę je osaczałam i starałam się niepotrzebnie chronić przed przykrościami, na które mogą napotkać. Dziś uczę się być trochę zołzą i pozwalać im na wychodzenie ze strefy komfortu – czy będzie to kłapnięcie zębami w powietrze u innego psa, czy wymaganie zachowania spokoju. Nie przerywam ich konfliktów miedzy sobą, raczej je obserwuje, i nadzoruję z daleka. Pozwalam psu przez chwilę się pogubić, pomyśleć i wrócić na pożądany tor. Kiedy widzę, że zwierz wciąż nie potrafi się odnaleźć, wtedy podpowiadam. Stopniowo określam coraz wyższe kryteria, wymagam. Nagrody sypią się wprost proporcjonalnie do konkretnej zasługi.
Patent#5: izolacja od czynnika.
Podczas strasznej awarii umysłu najczęściej zarządzam odwrót. Odchodzimy od czynnika niemożebnego do zniesienia, obniżam kryteria. W przypadku, gdy egzemplarz więcej histeryzuje niż jest to możliwe, daję mu do zrozumienia, że kwiatku, jedziesz po bandzie. W ostateczności zapraszam psa do klateczki ( o ile jest taka możliwość), lub zwijamy żagle (rzadko). Na seminariach najczęściej okrywam klatki kocem, żeby choć w małym stopniu odizolować od stymulujących bodźców.
Tak ja uczę psa odpoczywać. Wciąż dużo przed nami w kwestii odprężenia się w nowych miejscach, czy spania w klatce na treningu (Baloo nawet kongów nie je na seminariach, po prostu leży i czuwa), ale w domu nie mam im nic do zarzucenia. Jaka była Wasza droga do otrzymania zen w domu? A może wciąż nad tym pracujecie i macie inne pomysły czy sztuczki?
Zaufanie z mojej i ich strony. Moja bardzo energiczna sucz, która kica na trzech łapach i wyżeł, starszy pan (a jeszcze w domu jest kot, którego sucz delikatnie mówiąc nie rozumie). Mogę wyjść w extremalnych sytuacjach nawet na 12. godzin, ale układ 0-1 “przecież wrócisz i jdziemy na spacer – nie oszukujesz nas, i my nie oszukujemy.
Też ważna kwestia! Ale to raczej przy budowaniu więzi 🙂
Wspaniały post. Jej, wielbię Cię, że chciało Ci się to pisać! Ostatnio zaczęłyśmy próbować “spacer relaksujący” czyli idziemy, nic nie ćwiczymy, nawet (w miarę możności) do psów nie mówimy. I co? Okazało się, że największy problem mamy my- ja i Beata! Ale taki spacer wyśmienicie działa na Riko- spaniel nie włącza się w tryb pracy i okazuje się, że jednak potrafi zająć się sobą!
Bardzo mi miło, dziękuję! 🙂 Tak, takie spacery są nie do przecenienia 🙂
Jak na francuską bulwę przystało, mój Gromit ma leniuchowanie w pakiecie, więc odpoczywania w domu na szczęście nie musiałam go uczyć. Oczywiście wypracowałam pewną rutynę, rozkład dnia, w którym na każdą aktywność jest określona pora – to dla mnie bardzo ważne, bo pracuję głównie w domu, więc mój pies musi wiedzieć, kiedy domagać się mojej uwagi, a kiedy lepiej uciąć sobie drzemkę lub zająć się gryzakiem 🙂 Inną kwestią jest wyciszanie się poza domem – na spacerach lub w odwiedzinach u rodziny / znajomych. Masz stuprocentową rację pisząc, że miejskie życie kipi od różnorakich bodźców – jako że mieszkamy na dużym, ruchliwym osiedlu 3 kilometry od centrum Warszawy, muszę być przygotowana na wszystko. Czasem krótka, poranna przechadzka stałą trasą potrafi obfitować w różne niestandardowe zdarzenia. Dlatego zawsze uzbrojona jestem w smaczki (wydawane za wykonywanie komend i kontakt wzrokowy z pańcią w trudnych sytuacjach), czasem pastę z wątróbki (kiedy z różnych względów wiem, że spacer będzie wiązał się z emocjami), a od niedawna również… w spokój ducha. Postanowiłam sobie, że nawet jeśli reakcja Gromita na jakiś bodziec nie będzie taka, jak oczekuję, nie dam się wyprowadzić z równowagi. Póki co, w swoim postanowieniu konsekwentnie trwam i bardzo chwalę sobie efekty – odkąd nie traktuję każdego spaceru jak sprawdzianu, pies jest spokojniejszy i dużo szybciej potrafi się pozbierać nawet po bardzo ekscytującym zdarzeniu. Ostatnio udało nam się osiągnąć nowy poziom zen w gościach – sporą część świątecznej wizyty u moich dziadków Gromit spędził chrapiąc smacznie pod stołem. Oczywiście było to poprzedzone euforią i namiętnym żuciem ucha wołowego, ale nigdy wcześniej mój pies nie był w gościach wystarczająco zrelaksowany, by zasnąć snem kamiennym na dwie godziny 🙂
Jak to dobrze wiedzieć, że to nie tylko ja się przygotowuję na wszelkie ewentualności! 🙂 Myślałam, że u bulw jest dużo łatwiej, a tu okazuje się, że i u Was niezła przeprawa jest! Tylko pogratulować pracy jaką w to wkładacie 🙂
Dzięki 🙂 Ale mimo wszystko nie powiedziałabym, że to jakaś szczególna przeprawa – raczej to ja jestem bardzo wymagająca w stosunku do mojego psa 🙂 Gromit ma swoje słabe strony, ale wszystko mieści się w granicach normy i nie są to jakieś bardzo uciążliwe kwestie. Jak powiedziała kiedyś behawiorystka, u której byliśmy na szkoleniu: “macie buldoga francuskiego, nie wiecie, co to prawdziwe problemy” – i chyba się z tym zgodzę 🙂 “Prawdziwe problemy” już miałam, ale z moim pierwszym psem – beaglem. Staruszek wciąż z resztą potrafi zaskoczyć… 😀
To swoją drogą, ale z drugiej strony wiele właścicieli właśnie odpuszcza szkolenie, “bo to buldog, tego nie naumisz” 😛 Oj myśliwskie psy to zupełnie inna baja, to prawda, ja po owczarach-przydupasach (mając wcześniej charty i molosy) już nigdy nie zboczę na inną drogę 😛
Nam na szczęście też udało się opanować sztukę odpoczywania w domu, chociaż często dom jest głównym miejscem zabaw (Niestety nie mamy własnego ogródka do zabaw 🙁 ) Na początku było ciężko, bo Terror w każdy sposób próbował zwrócić swoją uwagę , zaprosić do wspólnej zabawy. Teraz zabawa nastaje z mojej inicjatywy, a gdy powiem “dość” Terror choć ze smutkiem, że to już koniec, to jednak idzie się położyć lub zająć sobą. Terror jak na jrt nie jest szczególnie uciążliwy, nawet gdy bywają dni, gdzie nie mam czasu zmęczyć go intelektualnie, ani fizycznie. Nie wiem jak duża w tym moja zasługa, a ile jest po prostu częścią jego charakteru i łatwości przystosowania się do warunków panujących w domu, ale też uważam że stabilny harmonogram codzienny to podstawa. Czasem zdarzają się dni, w których ten harmonogram zostaje nieco zachwiany, ale jednak staram się trzymać tych norm, jakie do tej pory wypracowaliśmy.
No z terrierami łatwo być nie może! 😛 Super, że wam się udało, bardzo dobrze (i łatwo!) mieć takiego małoobsługowego piesła. Ja jak już zupełnie nie mam co z psami zrobić, to staram się im wręczyć konga/gryzaka, żeby w ten sposób zająć musk.
Moje pieseły problemu z odpoczywaniem nie mają, ale Niko jest na maxa rozemocjonowany (na treningach) i sobie z tymi emocjami często nie radzi. Dlatego też bardzo rzadko udaje mu się myśleć, bo najczęściej robi wszystko od czapy: szybko, mega szybko, jak najwięcej.
Całe szczęście nie mam problemu z zostawianiem psów w domu, lub odesłaniu ch do siebie, aby tam odpoczywały. Oczywiście, ruch i treningi robią swoje. Gdy nie mogę iść na spacer, lub popracować, to zaczyna się jojczenie i tylko “idź do siebie, zara pójdziemy, no!” pomaga.
Pozdrawiam 🙂
Na treningach miałam problem z Ru – po pół roku powoli, powoli jakoś do przodu się udaje 🙂 Ja z zostawaniem też na szczęście nigdy problemu nie miałam, gorsza była za szczenięctwa upierdliwość ogólna 😛
U nas też widzę spory progres (tfu,tfu) bo potrafi się skupić w rozproszeniach. Jeszcze nie jest idealnie, ale w porównaniu z tym co było kilka lat temu – jojczący, uciekający, wtyleogonamamcięczegotykobietochcesz pies.. Upierdliwość Nikowi została do teraz – łazi za mną krok w krok. (dobra, dobra. Kocham to jak tak łazi :p) Gdyby nie moja wrodzona stabilność na podłożu poziomym, nie raz bym miała okazję się o niego zabić. Nero natomiast ma wszystko w głębokim poważaniu i żyje swoim własnym życiem, także o upierdliwości z jego strony nie ma mowy. :p
Ooo podziwiam ten ficzer – ja niestety nie posiadam wrodzonej stabilności na podłożu poziomym. Jak to jest żyć z taką umiejętnością ?:P
U nas, odkąd mam możliwość zaplanowania dnia i wprowadzenia regularności w godzinach podawanych posiłków czy też wychodzenia na długie, męczące spacery. To szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, że w domu jest pies. Shusha odpoczywa, nie chodzi, nie marudzi. Czasem przyjdzie z piłką i trąci mnie łapką. Pies na co dzień jest zrelaksowany, widać to po nim. Jednak dla większej przyjemności stosuję u niej masaż relaksacyjny, kiedy oboje odpoczywamy 😉 Przyjemność jest wtedy po obu stronach, ja lubię masować, a Shusha – być masowaną… czasem to i nawet króliś skorzysta jak się napatoczy.
Właśnie – ważne jest to, żeby znaleźć ‘kluczyk’ do swojego psa 🙂 Ja zawsze okrutnie zacieszam jak wracamy do domu a psy są tak nieprzytomne ze zmęczenia że padają gdzie stoją – wtedy wiem, że spełniłam swój obowiązek 😛
My mamy wszystko na opak, znaczy mój pies akurat nie ma problemów z “fazą zen” w domu. Jednak to tylko mały pies, który pracuje w granicach rozsądku (yorkowego). Co innego bardziej wymagające rasy, jednak ciekawy artykuł nie ma co 😀
Oj terriery też potrafią nieźle dać w kość! 🙂 Ja pierwszy egzemplarz miałam mało obsługowy (Baloo), najwięcej uczy mnie Ru. Ale zasady w naszym domu mają im ułatwić odpoczynek 🙂
Milo ma problem z wyciszeniem się i odpoczynkiem – to chyba ten jego bardzo głęboko zakopany w genach JRT się odzywa pod taką postacią. Pracujemy nad tym, więc powoli-powoli jest coraz lepiej 🙂
Ważne jest, żeby się nie poddawać i pracować! Powodzenia! 😀
Okazuje się, że mamy podobne metody do zen! Nie wyobrażam sobie, żeby w domu psy miały mi szaleć i chodzić po ścianach, zwłaszcza kiedy wracam z pracy i choć na chwilę chcę złapać oddech. U nas podstawą spokoju są bardzo długie spacery w “dzikość”, gdzie psy latają luzem i ich jedynym obowiązkiem jest pilnowanie się.
Ooo dokładnie, u nas to samo! 🙂 Wielka potęga jest w tych wyciszających spacerach! 🙂
U nas temat odpoczywania i zen jest podzielony. Niuf, już ogarnięty, zawsze w domu (i gdziekolwiek nie jest) odpoczywa i ładuje baterie. Co niestety ma swoje minusy, bo musze stawać na głowie żeby go zmotywować do dzialania. Młody z kolei totalnie odwrotnie. Ciągle chodzi i szuka zaczepki, kradnie i psoci. Sprawę utrudnia fakt, że nie mieszka ze mną, jeszcze, mam nadzieję. Jednak wiem, że jeśli zamieszka, będę mieć pełne ręce roboty 🙂
To trzymam kciuki – ja musiałam mocno pracować, aby tę cechę wyeliminować. Nie było łatwo! 🙂
Hola, czy oferta zamieszkania z nami jest wciąż aktualna? 😛 Normalnie chce mi się płakać z rozkoszy jak widzę te zdjęcia.
Ale na serio, bardzo fajnie że poruszasz ten temat. Pewnie łatwo mówić o “zen” gdy ma się jednego psa, ale w przypadku dwóch młodziaków, wyobrażam sobie, ze niejednokrotnie wymaga to trzymania ręki na pulsie. Pomyśl, jakby ktoś miał w pakiecie takiego Cookiego i Ruby, to była dopiero tragikomedia! 🙂
Wiadomka 😀
O matko jedyno, to ja bym chyba została z domu wywieziona w kaftaniku xD Myślę, że właśnie dużo pomogło mi to, że Baloo już potrafił odpoczywać – wystarczyło tylko, żeby nie dał się namówić do rozrabiania! 🙂
Witam,
Dopiero dorwalam Twojego bloga i juz go uwielbiam, nie wiem czy gdzies wspominalas o tym jak mozna wyciszyc psa w gosciach, czy w restauracji? Mamy czteromiesiecznego bobaska, ktory w gosciach biega po scianach i ujmujac rzecz w ten sposob – musi zwiedzic caly dom, wejsc w kazdy kat i jest to dosc krepujace. Tak samo jest w restauracji – stoliki oczywiscie na zewnatz – w malego wstepuje diabel i wszedzie chcialby pojsc wszystko zobaczyc czy “wszystkiego dotknac”.
Czy masz jakis pomysl na to? Czy on poprostu z tego wyrosnie?
Hej hej, cieszę się że wpadłaś, zapraszam częściej 🙂 Myślę, że musisz mu pomóc troszkę 🙂 To znaczy ciężko jest coś doradzać znając tylko wyrywki sytuacji, nie wiedząc jak wygląda Wasza sytuacja, jakie macie rytuały, jak pracujecie z młodym 🙂 Sugeruję odezwać się do mnie na maila aboutmyheartchakra@gmail.com chyba będzie nam wygodniej rozmawiać 🙂
My jeszcze się uczymy. Poranki są ok i od 19 jest ok. Popołudnie to zabawy, szkolenie i szaleństwa, które uczymy się potem wyciszać. Manu ma jednak jeden problem, w dzień nie potrafi spać głębokim snem. Jest psem schroniskowym u nas od 5 miesięcy (adoptowany w wieku 9 miesięcy) i ma zbyt silne przywiązanie. Tzn. umie zostawać sam w domu bez lęku i niszczenia (śpi jak idziemy do pracy), ale w ciągu dnia jeśli tylko wstaję np. do kuchni on od razu się zrywa i biegnie za mną. Czasem przerywa sen nawet gdy sięgam po pilota. Jeszcze długa droga przed nami by to opanować, ale na pewno się nie poddamy!
Co to za patenty z Rossmana, może jakieś sprawdzone przepisy na pasty i paszteciki do konga? 😉
Bardzo fajny artykuł. Od jakiegoś czasu szukam sposobów i patentów, jak sprawić, by pies potrafił odpoczywać. Zastanawiam się tylko, czy aby nie ma zbyt dużej różnicy między psem pracującym umysłowo a typowo fizycznie. Mam mieszańca wyżła z chartem, hodowanego do sportu psich zaprzęgów. On ma dopiero 10 miesięcy, a mam olbrzymi problem z przekonaniem go, że może spać i nic nie robić (poza klatką).
To nie pierwszy tego typu pies w naszym domu, mój drugi, wcześniej miałam huskiego, z którym doskonale opanowaliśmy zasadę: dom-odpoczynek, spacer to spacer, a jazda samochodem=trening albo intensywne bieganie luzem.
Niestety z tym moim młodym belzebubem jest tak, że póki co się nie da. Ćwiczenia w domu ograniczyłam mocno (żeby go nie nakręcać na nagrody) do wzmacniania komendy wysyłania do klatki, czy oddawania tego, co porwał. Brak ruchu nie wchodzi w grę, bo dziennie gdzieś go zabieram na bieganie (w różne miejsca) i również zaczęliśmy niedawno pierwsze treningi w szelkach. Są to na razie krótkie odcinki ale intensywne, ale podczas których ma postawione jasne wymagania. Więc w ciągu dnia ma co najmniej jedną okazję do biegania + swobodne węszenie. Czasem robię mu po wszystkim sesyjki z posłuszeństwa (bardzo podstawowego) a poza tym przede wszystkim wzmacniam przywołanie i rezygnację.
I na razie wszystko wskazuje na to, że on się uspokaja tylko w momencie zamknięcia w klatce, jak go odcinam od bodźców. Nieważne, czy biegał 2h po bagnistym polu i jest wykończony, czy był na 5-minutowym spacerze na siku. Jestem póki co przerażona, w w domu są trzy psy, dwa nie mają problemu z tym, żeby po bieganiu iść na łóżko i po prostu się zrelaksować, a ten non stop coś “musi” robić. Wiadomo, jak się nudzi to zaczyna broić, kraść, zaczepiać resztę psów (co jest od razu blokowane). Serio, będzie tak żył, że spanie tylko w klatce? Harmonogram dnia jest mega stabilny bo pracuję w tych samych godzinach: rano szybkie siku, potem idzie do klatki a ja wyjeżdżam do pracy. W międzyczasie zostaje wyprowadzony na siku i dostaje jedzenie. Podobno jest mega grzeczny jak mnie nie ma. Potem wracam z pracy i się zaczyna szaleństwo, bo wie, że ja go gdzieś zabiorę (trening czy bieganie). Po powrocie ciężko z nim przetrwać te kilka godzin od powrotu do ostatniego spaceru, po którym już jednak wie, że idziemy spać. Moje pytanie brzmi: czego ja nie widzę, co jest źle? Czy to serio moja postawa w nim rodzi takie zachowanie? Wieczorami dostaje surowe mięso, które częściowo wpycham do konga, żeby diabeł dłużej zajmował się jedzeniem. Prasowane kostki czy inne smakołyki do rozpracowania starczają mu na maks 30 min a potem szaleństwo znowu. Chcę się upewnić, czy jest coś, czego nie robię (a mogłabym) czy on po prostu taki jest i muszę to zaakceptować. Dodam, że jego rodzeństwo miotowe jest również szurnięte, a rodzice określani są przez swoich właścicieli jako “szalone” (ale oczywiście sportowo wybitne). Wiem, że jest młody i pewnie wiele spraw jeszcze się unormuje, ale boję się, że dzieje się coś złego, a motyw nieodpoczywania się nasila z wiekiem. Dodam tylko, że często siedzę przy nim zajmując się swoimi sprawami kiedy on ciumka smaczki, więc to nie jest tak, że non stop od niego czegoś wymagam. Zawsze byłam pewna, że ruch to lekarstwo na wszystko, ale ten pieseł mi udowadnia, że nie!
Hej, po 2 miesiącach, coś się zmieniło? Jakbym czytał o swoim Aussie(11msc) i się zastanawiam jak z tym sobie poradzić. Poza klatką, 0 wyciszenia, dużo kombinowania co by tu porobić. Chętnie podyskutuję na email! arathunku@gmail.com lub insta @arathunku
Komentarz miał być w odp. do @Wiola
Okej wszystko super, ale co robić gdy pies w domu potrafi odpoczywać, wie co i jak, ale jak jest w gościach np u rodziny to już jest potwornie pobudzony i nie potrafi położyć się w jednym miejscu dłużej niz 10s?